Kierowca radiowozu powoduje kolizję z nauką jazdy. Znalazłem mu zero usprawiedliwień
„Ale on przecież jechał na sygnale, to był uprzywilejowany i eee...” – i właśnie dlatego jest sprawcą tej kolizji.
Nikt nie kwestionuje uprawnień, jakie mają w ruchu pojazdy uprzywilejowane. To oczywiste, że potrzebujemy rozwiązań drogowych, które umożliwią szybszy dojazd na miejsce w określonych przypadkach. Pozostaje jednak kwestia umiejętności korzystania z nich w realnym życiu. Tradycyjnie, teraz obejrzymy film, a potem zapraszam na komentarz.
Skoro już zapoznaliśmy się z sytuacją, to pozostaje skomentować początek opisu filmu: „ciężko powiedzieć kto był sprawcą”. Po pierwsze to nie „ciężko”, tylko „trudno”, a po drugie – jest to niezwykle proste. Sprawcą był policjant kierujący radiowozem. To oczywiste, ponieważ jazda na sygnale owszem uprawnia do niestosowania się do przepisów ruchu drogowego, ale w żadnym razie nie uprawnia do powodowania zagrożenia na drodze. Zwracam uwagę na kluczowy moment, to jest 0:19 – kierujący radiowozem nie ma miejsca do wykonania skrętu i znajduje się w martwym polu auta obok, a mimo to decyduje się na wjazd idealnie przed maskę nauki jazdy. Widać też, że kierujący pojazdem „L” rozpoczął wcześniej hamowanie, a i tak nie miał szans na uniknięcie tej kolizji.
Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację
Auto na sygnale chce przejechać przez czerwone światło na ruchliwym skrzyżowaniu. Może, ale jego kierowca musi upewnić się, że nie powoduje zagrożenia w ruchu i że wszyscy go widzą oraz mają zamiar ustąpić. Jeśli zda sobie sprawę, że ktoś go nie zauważył i jedzie dalej na zielonym, nie może wjechać na skrzyżowanie. Zwracam uwagę, że art. 53 ustawy Prawo o ruchu drogowym nakłada na kierowcę pojazdu uprzywilejowanego warunek zachowania szczególnej ostrożności przez cały czas jazdy na sygnale. A to oznacza, że nie może po prostu robić, co mu się podoba, uznając że inni się zdematerializują. Szczególne uprawnienia wiążą się ze szczególną odpowiedzialnością – kierowcą pojazdu uprzywilejowanego nie zostaje każdy, przechodzi się specjalne kursy i na tych kursach (teoretycznie) powinno się wbijać do głowy, że sygnały nie oznaczają nieśmiertelności.
Jestem jednak bardzo ciekaw rozwiązania tej sprawy
Stawiam dużego kebaba, że policjanci wyskoczyli z „byliśmy na sygnale, mieliśmy pierwszeństwo!!!”. Ale oczywiście instruktor nauki jazdy powinien niezwłocznie wezwać inny radiowóz i przedstawić nagranie z kabiny, które na 99 proc. posiada. Każdy rozsądny człowiek zobaczyłby wtedy, że zachowanie kursanta nie budziło żadnych zastrzeżeń: zjechał na prawy pas, podjął hamowanie. Nie wspomnę już o tym, że policjant powinien był doskonale wiedzieć, że jeśli zajeżdża drogę nauce jazdy, to za jej kierownicą może siedzieć człowiek, którego reakcje są wolniejsze niż doświadczonego kierowcy.
Tym razem komentarze pod filmem jednoznacznie wskazują na winę policjanta
A ja zaryzykuję wręcz twierdzenie, że nawet gdy mamy do czynienia z pojazdem uprzywilejowanym, to inni uczestnicy ruchu mają prawo uważać, że jego kierowca będzie zachowywał się przewidywalnie, tj. nie będzie próbował doprowadzić do kolizji. Gdybym jechał jednojezdniową ulicą i z naprzeciwka nadjechałby samochód na sygnale, taranując mnie gdy nie mam dokąd uciec, również nie byłbym winny takiej kolizji. Najważniejsze pytanie brzmi więc nie "kto jest winny", tylko czy policjant zechce ukarać innego policjanta.
Czytaj również: