Donald Tusk stracił dziś prawo jazdy za znaczące przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym. Internet oszalał, a ja... trochę zgłupiałem (tak, da się bardziej).
Zacznijmy od faktów:
Donald Tusk stracił prawo jazdy za prawie 110 km/h w terenie zabudowanym.
Fakty są właściwie dość proste - teren zabudowany (czyli maksymalnie 50 km/h), na urządzeniu pomiarowym 107 km/h, policja, zatrzymanie - zgodnie z przepisami - prawa jazdy na 3 miesiące i do tego 500 zł grzywny.
Cała sytuacja działa się w Wiśniewie koło Mławy i - wbrew ustaleniom twitterowego jednoosobowego zespołu ds. denializmu klimatycznego obrony kierowców - nie był to jeden z tych przypadków, kiedy znak informujący o terenie zabudowanym stoi w środku pola. Jeśli nic nie zmieniło się od 2018 r. (z tego okresu pochodzą zdjęcia Google Street View), to od strony południowej znak terenu zabudowanego stoi może 20 m od pierwszych zabudowań, natomiast od północy - wręcz za pierwszymi zabudowaniami.
Zdecydowanie nie jest to więc ta opcja, gdzie kierowcy tłumaczą sobie jazdę przez faktyczną wieś albo miasto z prędkościami w okolicach 100 km/h tym, że gdzieś tam, kiedyś tam, może nawet przed chwilą, był znak terenu zabudowanego w środku pola. Tutaj wyjątkowo ktoś trafił z tymi tabliczkami jak należy.
Żeby nie było, że zmyślam. Południe:
I północ:
Reakcja Tuska podzieliła internet. I pokazała, jak niskie mamy standardy.
Donald Tusk potwierdził medialne doniesienia, publikując następujący tweet:
Spora część komentatorów wyraziła przy tym zachwyt odważną postawą, przyznaniem się do błędu i przyjęciem całej kary bez dyskusji - zresztą ten tweet zebrał ponad 10 000 lajków, a pewnie w najbliższym czasie zbierze ich więcej. Ja natomiast widzę tutaj problem i z samym tweetem i z reakcjami na niego.
Stało się, to się stało, co tu roztrząsać
Tak mniej więcej można odczytać tego tweeta. Ponad dwukrotne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym (i to faktycznie zabudowanym)? „Przekroczenie przepisu drogowego”. Adekwatna kara? 3 miesiące bez prawa jazdy (mało dokuczliwe, biorąc pod uwagę prawdopodobną możliwość bycia wożonym). 500 zł mandatu? To nawet mnie by jakoś straszliwie nie ruszyło, a moje wynagrodzenie i oszczędności są bezdyskusyjnie mniejsze niż pana Donalda.
W skrócie: złamałem przepisy, przyjąłem karę, można się rozejść. Nie padło nawet żadne „no w sumie to nie powinienem ponad dwukrotnie przekraczać całkiem sensownego w tym miejscu ograniczenia”. Wykroczenie, symboliczna kara, którą trudno uznać za dotkliwą, rach, ciach, po problemie. Tak jakby każdemu mogło się to zdarzyć, było najnormalniejsze w świecie, a przyznanie się do tego publicznie jest najwyraźniej wystarczające, żeby u niektórych wzbudzić zachwyt.
Coś w okolicach Michała Żewłakowa, który złapany za jazdę po alkoholu oczywiście wszystkich przeprosił i powiedział, że poniesie wszystkie konsekwencje. Tylko kiedy jedną z nich okazało się odebranie uprawnień na dłuższy czas, stwierdził, że w sumie to takich konsekwencji wolałby nie ponosić, bo „utrudnią mu życie” (z czego ostatecznie się wycofał). Albo jak piosenkarka, która napruta jak szpadel prowadziła auto - po czym przeprosiła za swoje zachowanie, zgodziła się ponieść konsekwencje swojego występku, ale kiedy poznała te konsekwencje, odwołała się od wyroku.
I jak ma być dobrze, skoro taki właśnie przykład płynie z góry.
Wymienienie wszystkich polityków, których przyłapano na drogowym piractwie i nie ponieśli z tego tytułu konsekwencji, pewnie przeciążyłoby nasze serwery, więc nawet nie będę próbował. Zresztą jak oczekiwać, że przeciętny Kowalski zacznie przestrzegać nagle wszystkich przepisów, jeśli nawet prezydent - na kompletnie pozbawione znaczenia spotkanie - dociera w taki sposób:
I co? I nic. Nikt nie przyznał, że to było bez sensu, niebezpieczne i kompletnie bez żadnego uzasadnienia. Komunikat jest prosty: im jesteś wyżej, tym więcej ci wolno, i kompletnie nic ci z tego tytułu nie grozi. W kraju, gdzie przepisy drogowe są traktowane i tak przez większość osób z przymrużeniem oka, to - delikatnie mówiąc - nie jest dobry przykład. Tym bardziej, że pewnie za jakiś czas ten sam prezydent podpisze ustawę, która wprowadzi podwyżki mandatów - samemu pewnie będąc wożonym w taki sposób, jak do tej pory.
Na tym tle nawet przyznanie się na Twitterze do popełnienia wykroczenia faktycznie wygląda na coś wyjątkowego w naszym lokalnym politycznym światku. Tylko szkoda, że mamy tak nisko postawioną poprzeczkę, że nawet przyznanie się do winy - bez większej skruchy - wystarczyło, żeby niektórzy zaczęli bić brawo.