REKLAMA

A gdyby w ogóle zabronić jeździć samochodem? Symulacja scenariusza „zero”

Co i raz słyszę, że miasto to nie jest miejsce na jeżdżenie samochodem i powinien być zakaz jazdy samochodem w ogóle. Przygotowałem więc symulację, co by się stało, gdyby faktycznie tego zabroniono.

dzień bez samochodu
REKLAMA
REKLAMA

Przypuśćmy, że jakaś rada dużego miasta w Polsce – dowolnego – przegłosowała uchwałę, że od danego dnia ruch samochodowy w mieście jest całkowicie zakazany. Mogą jeździć tylko autobusy, samochody uprzywilejowane oraz pojazdy specjalne. Oraz oczywiście rowery. Ale żadnych samochodów, włącznie z taksówkami, kurierskimi busami itp. Całkowity zakaz jazdy samochodem.

T= -30 dni, czyli miesiąc do zakazu

Na początku nikt w to nie wierzy. Ludzie się śmieją, rechoczą, pokazują sobie wiadomość w internecie. Wszyscy mają z tego bekę i nikt nie wierzy, że to na serio. Mijają dni, ratusz regularnie wysyła sygnał: od dnia X ZAKAZ jeżdżenia samochodem. Usuńcie swoje samochody z miasta. Żaden samochód nie może stać na publicznym parkingu, a te, które będą stały na prywatnych posesjach, nie będą mogły z nich wyjechać.

Pierwszy strach pada na ludzi, jak ratusz ogłasza, że grzywna za jeżdżenie samochodem po dniu X będzie wynosiła 30 tys. zł. Do mieszkańców dociera, że to nie są żarty. Niektórzy po prostu to wypierają i uznają, że to i tak nie wejdzie w życie. Inni szykują się do życia bez samochodu.

T= -7 dni. Tydzień do zakazu

Ratusz nie pozostawia wątpliwości: nie będzie żadnych wyjątków. Parkingi miejskie zaczynają powoli pustoszeć – ludzie wywożą samochody poza miasto. Taksówkarze i kurierzy urządzają gigantyczny megaprotest, totalnie korkując miasto na cały dzień. W korku utyka nawet metro. Miasto jest sparaliżowane. Ratusz nie ustępuje, twierdząc że tu chodzi o zdrowie i życie mieszkańców. Dochodzi do wielkiej bijatyki z policją, taksówkarze i kurierzy wdzierają się do ratusza, demolują lokal – niczego to nie zmienia, nowe prawo wchodzi w życie za tydzień. 

T= -3 dni

Protesty nie słabną. Przyłączają się właściciele warsztatów samochodowych. Codziennie środek miasta jest totalnie sparaliżowany. Taksówkarze i kurierzy palą setki opon przed urzędem miasta. Centrum spowija gryzący, czarny dym. Zadyma z policją jest tak długotrwała, że zmęczona policja zaczyna ustępować – liczebność taksówkarzy, kurierów i mechaników jest miażdżąca w porównaniu z siłami policyjnymi. Wśród policjantów zresztą nie brakuje osób, które zostaną pokrzywdzone nowym prawem, więc ich entuzjazm do tłumienia protestów nie jest najwyższy.

Zaczyna się wielka wyprowadzka. Ludzie wolą się wynieść z miasta, niż zrezygnować z samochodu. Zamykane są firmy i lokale usługowe. Ceny mieszkań w mieście z powodu nadpodaży spadają niemal z godziny na godzinę. Liczba wystawionych na sprzedaż nieruchomości rośnie lawinowo. Hurtowo zrywane są umowy najmu, najemcy po prostu się wynoszą. Z miasta wyjeżdża niekończący się sznur samochodów. Na obrzeżach, poza granicami miasta dzieją się dantejskie sceny – podmiejskie, spokojne uliczki są zastawione tysiącami samochodów, z którymi mieszkańcy miasta nie mają co zrobić. 

jazda na suwak od kiedy obowiązuje

T= -1 dzień

Wśród dymu i syren protestujących prezydent miasta ogłasza, że nie cofnie zakazu ani o milimetr, a protestujący zostaną surowo ukarani. Od jutra ŻADEN samochód nie ma prawa wjechać do miasta i gwarantuję to swoją głową, mówi prezydent/prezydentka. Ruch uliczny zaczyna słabnąć, protesty też. Policja informuje, że w dniu zero będzie tylko udzielała pouczeń, ale już od dnia następnego posypią się grzywny.

T=0. Zakaz jazdy samochodem zaczyna obowiązywać

Ruch uliczny jest wyraźnie mniejszy, ale samochody wciąż jeżdżą. Wszystkie wyjazdy z miasta są zakorkowane. Wiele osób jedzie do rodzin czy do swoich domów poza miastem, żeby „przeczekać, może coś się zmieni”. Taksówkarze nadal jeżdżą i wożą klientów, mówiąc że prędzej zdechną niż rzucą tę robotę.

T=1. Policja rusza do akcji

Od rana trwają masowe zatrzymania taksówkarzy, kurierów i wszystkich, którzy nie zastosowali się do nowego zakazu. Lotne kontrole policji przemieszczają się po mieście, wystawiając setki mandatów na kwotę 30 tys. zł każdy. Dochodzi do incydentów i bójek z policjantami. Taksówkarze z dumą jeżdżą, prezentując kolekcję mandatów na 30 tys. zł na przedniej szybie. Ceny przejazdów taksówkami rosną dwukrotnie, potem trzykrotnie. W komunikacji miejskiej – armagedon, nie da się wsiąść do żadnego autobusu ani tramwaju, kolejki na przystankach ciągną się przez setki metrów, przez co autobusy nie mogą przejechać.

autobusy Warszawa historia

T=2

Osoby nadal jeżdżące samochodami są zatrzymywane i wyciągane z samochodów. Pojawiają się wynajęte lory, które wywożą skonfiskowane samochody na parkingi poza miastem (plus oczywiście mandat 30 tys. zł). Jeździ coraz mniej taksówek, wielu taksówkarzy po pierwszym dniu niesubordynacji i mandatach na 150 tys. zł postanowiło jednak się poddać i wywiozło swoje samochody z miasta. Szaleńczo rosną ceny riksz rowerowych – z 2-3 na 15-20 tys. zł. Kto może, pracuje z domu, bo nie idzie dostać się do pracy. Przesyłki kurierskie nie dochodzą, zaczynają piętrzyć się na bazie, a dodatkowo nie dojeżdżają następne, bo nie wolno wjechać samochodem do miasta. Pojawiają się pierwsze problemy z zaopatrzeniem sklepów.

vw t1 foodtruck
Foodtrucki zyskują na popularności w tempie rakietowym – nie są objęte zakazem jako pojazdy specjalne.

T=3

Najbardziej palącym problemem okazuje się brak towaru w sklepach. Nie ma pieczywa, kończą się zapasy żywności pakowanej. Nowa nie przyjeżdża. Po zakupy ludzie jeżdżą rowerami lub komunikacją zbiorową do sklepów poza miastem. Pojawiają się busiki typu marszrutki, prywatna inicjatywa właścicieli sklepów poza linią graniczną, które dowożą ludzi do sklepu i z powrotem. Targając gigantyczne siaty, mieszczanie wracają do swojego bezsamochodowego miasta, tracąc na proste zakupy często wiele godzin – w podmiejskich sklepach są gigantyczne kolejki, w miejskich po prostu nic nie ma.

T=7. Tydzień po zakazie

Protesty nieco ucichły, pozostał trud codziennego życia. Towarów w sklepach nie ma, każde zakupy wymagają wyjazdu poza miasto. Pojawiła się usługa dowożenia zakupów spod miasta rowerami cargo, ale jej ceny są zaporowe i tylko bogaci mogą sobie na to pozwolić. Zawieszona jest większość prac budowlanych, bo nie ma jak dowieźć materiałów. Nie działają firmy przeprowadzkowe. Jazda komunikacją zbiorową nadal jest praktycznie niemożliwa: na przystankach pojawiają się wysłani przez ratusz „dobijacze”, którzy kontrolują ile osób wsiadło do autobusu. Nie może wsiąść więcej niż wysiadło – czasem sceny są iście dantejskie, ludzie próbują wdrapywać się na dachy autobusów, skąd są zrzucani. Kradzieże rowerów rosną o milion procent. 

T=14. Zakaz jazdy samochodem ma już dwa tygodnie

Pojawia się nowy widok: uliczne stragany z warzywami i pieczywem sprzedawanym z karetek pogotowia. Karetki zamiast jeździć do chorych, zaczynają wozić zaopatrzenie do sklepów. Radiowozy i auta straży pożarnej także. W autobusach miejskich mających pętlę pod miastem można kupić podstawowe produkty żywnościowe w zaimprowizowanych straganikach – kierowcy mają obowiązek z nimi walczyć, ale nic nie robią, bo sami mają procent od sprzedanych towarów. Policja tropi ostatnie niewywiezione samochody. Niektóre z nich wywożone są lawetami pod osłoną nocy – lawety teoretycznie mogą jeździć, ale tylko za miejskim zezwoleniem i z uzasadnieniem. 

nieustąpienie pierwszeństwa
Nowy rodzaj busa kurierskiego

T=30 dni

Nowa rzeczywistość wymusza nowe rozwiązania. Bardzo zamożni ludzie, którzy postanowili z jakiegoś powodu nie wyprowadzić się z miasta, kupują za granicą używane karetki pogotowia. Rejestrują je w innym mieście, a potem jeżdżą po swoim, ponieważ zakaz ich nie obowiązuje. Po mieście krążą kurierskie busy wymalowane w ambulanse. Jakiś zamożny człowiek na naszym osiedlu kupuje używanego Forda Rangera po straży pożarnej z wielkim napisem STRAŻ 112 i zaczyna używać go jako taksówki, wożąc ludzi i towary za pieniądze. Pracy ma tyle, że mógłby spędzać za kierownicą 48 godzin na dobę, a i tak by nie przerobił. Policja próbuje wyłapywać fałszywe pojazdy uprzywilejowane, ale nie bardzo ma ku temu podstawy. Kurs w kabinie zamiatarki ulic z centrum do sklepu na przedmieściach kosztuje 100 zł, a zainteresowanie jest ogromne. Ludzie stoją w kolejce, żeby upchać się do kabiny Multicara. Widzieliście kiedyś 12 osób jadących na zamiatarce ulic? 

T=60 dni. Nowa rzeczywistość powszednieje

Społeczeństwo szuka zawsze sposobów na obejście nowego prawa. Owszem, nie można jeździć samochodem innym niż uprzywilejowany i specjalny, ale wolno jeździć ciągnikiem rolniczym i pojazdem wolnobieżnym. Pojawiają się więc małe, zadaszone traktorki, którymi ludzie jeżdżą do pracy, pyrkocząc i tocząc się 25 km/h przez miasto. Miejsca parkingowe, do niedawna puste, zaczynają znowu się zapełniać: traktorkami, starymi karetkami których nie chce już Niemiec, dziwacznymi pojazdami specjalnymi, w których funkcja specjalna dawno zniknęła, ale został kwit.

Ruch drogowy jest przedziwny, ale wszystko jakoś funkcjonuje – poza tym, że mieszkania są tanie, a w sklepach często brakuje podstawowych towarów. Na co dzień żyć się da. Listonosz dowozi przesyłki traktorkiem, do osiedlowego dyskontu towar dojeżdża Starem z napisem OCHOTNICZA STRAŻ POŻARNA - KOCIAŁKOWA GÓRKA przerobionym na wersję towarową. Policja nic nie mówi, policjanci też chcą mieć gdzie kupić jedzenie. Korków nie ma, ale nie ma też roboty – mnóstwo biznesów poupadało, wpływy z miejskich podatków spadły drastycznie. Prezydent zaczyna się zastanawiać, czy ten eksperyment był udany.

T=90 dni. Ślady erozji

Wszystko działa jak działało miesiąc wcześniej, ale trwa nieustanny odpływ ludności z miasta. Od wprowadzenia zakazu ubyło 40% mieszkańców. Powietrze jest może i czyste, ale samym powietrzem się człowiek nie naje. Wpływy podatkowe spadły o 80%. Po ulicach jeżdżą autobusy, rowery, riksze, traktorki i busy-karetki. Widok pięciu ambulansów stojących pod światłami jest przedziwny ale mieszkańcy miasta dawno się przyzwyczaili. Firmy przeprowadzkowe po prostu powynajmowały ciągniki z przyczepami i wywożą dobytek wyprowadzających się ludzi z miasta do jego granic, gdzie przepakowuje się go na zwykłego busa i jedzie się dalej. Prezydent/ka zaczyna nieśmiało bąkać, że w sumie to nasza decyzja była bardzo dobra i w pełni ją popieramy, bardzo spadło zanieczyszczenie powietrza i liczba kolizji, ale myślimy nad pewnymi korektami...

T=180 dni. Zmiany, zmiany, zmiany

Aktualny prezydent/ka miasta dławi się kabanosem podczas rodzinnej imprezy i umiera (nie dojeżdża do szpitala, bo karetki wożą zaopatrzenie do sklepów). Jego/jej następca znosi zakaz jazdy samochodem po mieście ze skutkiem natychmiastowym. Wybuchają gwałtowne protesty tej połowy mieszkańców, która została w mieście. Ludzie protestują przeciwko powrotowi korków i zanieczyszczeń. Domagają się utrzymania obowiązującego zakazu, choć wiedzą, że jest on de facto nieco martwy i regularnie obchodzony. Co więcej, sami korzystają z możliwości jego omijania. Ale protestują, bo nie chcą, żeby znowu burzono im rzeczywistość, do której pół roku się przyzwyczajali.

T=181 dni. Powrót chaosu

REKLAMA

Do miasta z powrotem wjeżdżają samochody. Totalny paraliż, chaos, korki i carmageddon. 

Czyli podobnie jak obecnie w Warszawie. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA