REKLAMA

"W Sztokholmie stoi fotoradar, który nagradza kierowców". Z tą historią jest jeden mały problem

"W Sztokholmie istnieje Speed Camera Lottery" - tak zaczyna się tekst z obrazka, który zaczyna robić kolejne okrążenie po polskim internecie. Jak to jednak z prostymi i pięknymi obrazkami z internetu bywa, jest tutaj drobny problem.

„W Sztokholmie stoi fotoradar, który nagradza kierowców”. Z tą historią jest jeden mały problem
REKLAMA
REKLAMA

Problem polega na tym, że właściwie żadne zdanie z tego obrazka nie ma nic wspólnego z prawdą.

Fotoradar, który rozdaje nagrody?

Obrazek, o którym mowa, wygląda mniej więcej tak:

I lata sobie po internecie w różnych wersjach oraz różnych językach, ale przekaz jest ten sam - Szwedzi są tacy fajni, że uznali, że lepsza od kija będzie marchewka. Postawili więc fotoradar, który wyłapuje kierowców jeżdżących prawidłowo i losuje wśród nich nagrodę generowaną z mandatów zapłaconych przez kierowców, którzy przepisów nie przestrzegają. Brzmi wspaniale i można zapytać, dlaczego takiego rozwiązania nie wprowadzono na szerszą skalę i większej liczbie krajów.

Otóż dlatego, że mało co w tym opisie jest zgodne z prawdą. Prześledźmy to może zdanie po zdaniu.

"W Sztokholmie istnieje"

Nie istnieje.

Cała akcja miała miejsce ponad dekadę temu i była... tak, akcją marketingową Volkswagena, a właściwie jednym z jej elementów. Rozwiązanie funkcjonowało przez kilka dni, po czym zostało przeniesione w kilka innych miejsc, a następnie cała akcja została zakończona bez większych konsekwencji, poza oczywiście fantastycznym wynikiem w kategorii "ekwiwalent reklamowy". Były wprawdzie deklaracje, że akcja może zostać jeszcze powtórzona, ale wygląda na to, że nie podjęto działań w tym kierunku.

"Speed Camera Lottery"

Ok, to można akurat uznać, że się zgadza, aczkolwiek tylko tak w dwóch trzecich (czyli w tej części, że to był fotoradar), gdyż:

"Kierowcy, którzy nie przekraczają prędkości, biorą udział w losowaniu."

Nie.

Zgodnie ze szwedzkimi przepisami tak zorganizowana loteria byłaby po prostu nielegalna. W związku z tym zespół odpowiedzialny za akcję marketingową stał przy światłach niedaleko fotoradaru i rozdawał ulotki, w których można było znaleźć więcej informacji o całym wydarzeniu i... odpowiedzieć na pytanie dotyczące tego, o ile procent spadnie prędkość na testowanym obszarze. W związku z tym sama jazda zgodnie z przepisami w tym miejscu pozwalała najwyżej na udział w konkursie - nie była automatycznym zgłoszeniem do udziału w loterii, bo żadnej loterii nie było.

Jedynym, co dostawało się "z automatu" była podświetlona ikonka kciuka uniesionego w górę, czyli dokładnie to samo, z czym można się spotkać u nas np. na wsiach, gdzie przydałby się prawdziwy fotoradar, ale postawić go nie można, bo nie.

"Szczęśliwcy wygrywają pieniądze z grzywien zapłaconych przez innych kierowców"

Nie.

Oryginalny pomysł obejmował wprawdzie takie rozwiązanie, ale ostateczne rozwiązanie nie było w żaden sposób połączone z rządowymi bazami danych, a także nie przekazywało w żaden sposób np. do policji informacji o zarejestrowanych wykroczeniach. W związku z tym pulę nagród w wysokości 2000 euro ufundował po prostu szwedzki oddział Volkswagena.

Czyli w sumie wychodzi na to, że tak, fotoradar. Cała reszta mija się z prawdą. Można jednak zadać jeszcze inne pytanie:

Czy fotoradar, który nagradza kierowców, jest skuteczny?

Na pewno jest społecznie bardziej akceptowalny, bo ludzie czasami chcą, żeby przestano ich okładać kijem, i mogli posmakować marchewki. Z drugiej strony - w takim układzie powinniśmy też rozpocząć dawanie nagród za przejście na zielonym albo trafienie papierkiem do kosza na śmieci.

Jeśli natomiast chodzi o wyniki tej konkretnej kampanii marketingowej, to są i dość imponujące, i dość jednoznaczne. Według organizatorów średnia prędkość w tym miejscu spadła z 32 km/h do 25 km/h. Dodatkowo po usunięciu instalacji średnia prędkość wprawdzie wzrosła, ale nie osiągnęła już wcześniejszych wartości.

Problem tylko w tym, że cała zabawa trwała raptem trzy dni. Dodatkowo przeprowadzono ją - z powodów marketingowych - w miejscu z intensywnym ruchem, który w większości i tak wyklucza znaczące przekroczenia prędkości. Gdyby tego było mało, organizatorzy sami przyznają, że rozgłos tej akcji sprawił, że w tym miejscu znacząco wzrósł ruch samochodowy, co samo w sobie mogło się przyczynić do zmniejszenia średniej prędkości przejazdu. Dla szybkiego porównania - średnia prędkość jazdy po centrum Wrocławia wynosi porażające 24 km/h.

REKLAMA

Na dobrą sprawę nie mamy więc wartościowych danych - przynajmniej z tego konkretnego eksperymentu - które pokazywałyby, że takie rozwiązanie na dłuższą metę faktycznie przynosi lepszy rezultat niż standardowe fotoradary. Nie wspominając już o tym, że gdyby istniało rozwiązanie zgodne z opisem z obrazka, to wtedy fotoradar musiałby pełnić też funkcję klasycznego, "karnego" fotoradaru, który generowałby pulę nagród. Czyli w zasadzie wychodziłoby na to samo, co teraz, tylko mielibyśmy jakąś niewielką szansę na zgarnięcie jakiejś nagrody.

W sumie i tak lepsze niż przebijające krindżowy sufit akcje policji polegające na rozdawaniu kierowcom cytryn.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA