Jak branża motoryzacyjna zmieni się w trakcie epidemii i po niej? Czy samochody stanieją?
Popularna w ostatnich dniach opinia głosi, że wkrótce dealerzy będą musieli wyprzedawać zawartość swoich placów sporo poniżej kosztów. Czyli ma być taniej. Ale raczej nie będzie.
Czy sytuacja z koronawirusem może mieć jakieś plusy? Dla producentów jedzenia w puszkach, właścicieli firm kurierskich i kilku innych branż, być może tak. Kierowcy cieszą się z rekordowo taniego paliwa. A co z tymi, którzy zamierzają kupić nowy samochód?
Z oczywistych względów nie ma ich zbyt wielu.
Wiadomo - większość osób nie chce obecnie podejmować poważnych decyzji finansowych. Nie są pewni przyszłości. Nie wiedzą, czy za kilka miesięcy będzie ich jeszcze stać na płacenie rat. A jeśli kupią za gotówkę, zastanawiają się, czy ta suma nie będzie im potrzeba na coś zupełnie innego. Na przykład na przetrwanie.
Ale oczywiście są wśród nas tacy, którzy nie martwią się recesją aż tak. Mogą pracować w jednej z niewielu stabilnych (lub rosnących) branż, albo mieć na tyle dużą poduszkę finansową, że nawet zakup auta jej nie nadwyręży. I dlatego zastanawiają się, czy przypadkiem nie nadchodzą złote czasy dla tych, którzy jednak będą chcieli zawitać do salonu samochodowego.
Teoretycznie, są przesłanki do tego, by spodziewać się obniżek.
Skoro popyt spada i producentom za chwilę będą zalegać setki albo tysiące aut na placach, powinni mocno obniżyć ceny, prawda? – można by pomyśleć. Niestety dla klientów, raczej nic nie wskazuje na takie rozwiązanie.
Dlaczego? Po pierwsze, producenci nie chcą pozwalać sobie na jeszcze większe straty. Już teraz tracą z każdą sekundą. Nie mogą produkować, ale muszą ponosić pewne koszty stałe w fabrykach. Płacą też pracownikom (pensje albo odprawy), a gdy sytuacja wróci do normy, włączenie linii produkcyjnych i odnowienie łańcuchów dostaw też będzie kosztować. Jak ocenia ACEA, czyli Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów, do 30.03 zamknięcie fabryk w Europie (średnio na 16 dni roboczych) sprawiło, że z taśm nie zjechało aż 1 231 038 pojazdów. Mówimy tu zarówno o osobówkach, jak i autach dostawczych i ciężarowych. To oczywiście oznacza utratę pieniędzy. Ogromnych pieniędzy.
Dlatego producenci nie będą chcieli do tego wszystkiego „zjeżdżać” z cen aut, które już wyprodukowano. Duże obniżki wpłynęłyby na ich wiarygodność finansową i wartość akcji firmy. Nic tak nie wzbudzi paniki wśród inwestorów, jak medialne nagłówki w rodzaju „Firma XXX wyprzedaje wszystkie samochody z rabatem 45 procent!”.
Dlatego bardziej prawdopodobne są podwyżki cen.
Po co obniżać cenę stocku, skoro można po prostu podwyższyć cenę aut, które (w końcu) wyjadą z fabryki? Poza tym, samochody podrożeją również ze względu na spadający kurs złotego względem europejskiej waluty. Niestety, strefa euro zapewne wyjdzie z kryzysu w lepszej kondycji niż my.
Podwyżki już się zaczynają. Jak się dziś nieoficjalnie dowiedziałem, jedna ze znanych marek rozsyła do swoich dealerów informacje o planowanym wzroście cen. Kiedy nastąpi? Co ciekawe, „od 18 tygodnia produkcyjnego”. Czyli tygodnie są mierzone, mimo że produkcji nie ma. Oczywiście, jest możliwe, że firmy teraz zwiększają ceny, by wkrótce (gdy popyt wzrośnie) móc komunikować duże obniżki. Tak naprawdę wyrównają one cenę do poziomu z przedwczoraj, ale efekt marketingowy zostanie osiągnięty i niektórzy pewnie powiedzą A nie mówiłem? Faktycznie tanieją!
Czy jest światełko w tunelu?
Pewną pociechą dla osób zainteresowanych zmianą w garażu może być spodziewany spadek cen na rynku młodych aut używanych. Stanie się tak między innymi za sprawą (zaczynającego się już) wysypu ofert cesji leasingu. Także klienci prywatni będą często wyprzedawać swoje kilkuletnie wozy. Za każdą taką ofertą będą zapewne stały trudne decyzje i trudne sytuacje życiowe osób sprzedających… ale jeśli kogoś będzie stać, by zdjąć im z głowy kłopot w postaci samochodu, zostanie „wynagrodzony” korzystną ceną.
Jak jeszcze zmieni się branża?
Oczywiście jest jeszcze za wcześnie na konkretne przewidywania. Za dużo tu niewiadomych, łącznie z tą najważniejszą: ile to wszystko potrwa.
Można już jednak powiedzieć, że koronawirus z pewnością przyspieszy procesy w branży dealerskiej, które już się zaczynały. Mowa o coraz silniejszym przenoszeniu sprzedaży do internetu. Branża stopniowo odchodzi od klasycznych salonów. Zamiast tego, klient w niedalekiej przyszłości będzie oglądać i konfigurować samochód w sieci, a odbierze go w niedużym salonie w centrum miasta. Albo wóz zostanie mu dostarczony pod drzwi.
W opublikowanym niedawno raporcie dotyczącym przyszłości branży sprzedaży samochodów, niemiecki oddział firmy doradczej PwC podaje, że – jak wynika z ich badań – aż 63 proc. klientów chętnie kupiłoby samochód online, prosto od producenta.
PwC wspomina również o rosnącym znaczeniu pośredników i platform sprzedaży online, tworzonych przez zewnętrzne firmy. Jeszcze kilka lat temu brokerzy i inne podobne przedsiębiorstwa były dla klientów egzotyką. Dziś coraz częściej zaskakują korzystnymi ofertami… i zapewne będą robić to nadal. Z tych samych badań wynika, że 50 proc. klientów kupiłoby auto w sieci właśnie od tego typu pośrednika.
„W ciągu najbliższych pięciu do dziesięciu lat, obecny system salonów opierający się na franczyzie, stanie pod znakiem zapytania. Firmy 3rd party online (czyli pośrednicy – przyp. aut.) będą sprzedawać bezpośrednio klientom” – wspominają autorzy opracowania. Dodają, że obecnie „firmy trzecie” nie zawsze mają ustaloną jasną sytuację prawną i strategię w kwestii cen. Ale gdy tylko poradzą sobie z tymi wyzwaniami, rynek będzie stał przed nimi otworem. Co stanie się kłopotem dla dotychczasowych, tradycyjnych graczy.
Czy jest jakiś ratunek dla dealerów?
Owszem – jest nim konsolidacja. Najbliższy czas pokaże, że długie przestoje w działaniu i zmniejszony popyt przetrwają najsilniejsi, czyli najwięksi. Czasy małych, prywatnych salonów z jedną marką i jednym budynkiem, kończą się od dawna, ale epidemia przyspieszy ich znikanie z rynku. Na ich miejsce pojawią się wielkie korporacje zrzeszające kilkanaście-kilkadziesiąt salonów i serwisów. Mało kto zapłacze za lokalnymi firmami, bo - jak pokazują badania - klienci są coraz mniej lojalni, zarówno w stosunku do punktów sprzedaży, jak i samych marek.
Rynek stoi jeszcze przed wieloma innymi wyzwaniami.
Na dziś są nimi wstrzymane lub opóźnione rejestracje aut (czyli nawet jeśli ktoś kupił samochód przed epidemią, to często nie może go odebrać), a także bardzo utrudnione wydawanie zgód na finansowanie pojazdu. Na jutro może to być także rosnąca popularność carsharingu. Według badań PwC, 51 proc. klientów przed 30. rokiem życia rozważa wybór „współdzielonego” auta zamiast własnego. Choć – moim zdaniem – akurat epidemia może pozytywnie wpłynąć na potrzebę posiadania swojego samochodu. Być może odwrót od komunikacji miejskiej i carsharingu w niektórych miastach, będzie nieoczekiwanym „prezentem” dla producentów aut. Ale to temat na osobny artykuł.
Jak na razie, jest ciężko, a może być jeszcze gorzej (i drożej). Ale branża się odbije. O ile tylko klientów będzie stać na to, by… pozostać klientami.