Niepotrzebnie tyle piszemy o elektrycznych podróżach. Ludzie się donikąd nie wybierają
Oto przykład mylnie zrozumianych potrzeb społecznych. Ludzie niezbyt oddalają się samochodami elektrycznymi od domu, a dziennikarze uparcie opisują, co będzie, jak się oddalą i ruszają w podróż elektrycznym samochodem.
Widzę tego mema, którego nie chce mi się narysować, tego z umięśnionym psem i piesełem z podkulonym ogonem. Umięśniony pies to my, dziennikarze, opisujący jak niezadowalająca jest polska infrastruktura ładowania samochodów elektrycznych. Napinamy bica przy relacjonowaniu, jak nam coś nie zadziałało, stacja ładowania była nieczynna, aplikacja się zacięła albo było zajęte, źle rozplanowane i w ogóle krzywo wszystko i nie tak. Proszę, oto straszny świat ładowania elektrycznych samochodów przy wykorzystaniu publicznej infrastruktury, bójcie się. Tak robimy.
Tymczasem, właściciele aut elektrycznych siedzą cichutko w kąciku i szepczą: ale my się donikąd nie wybieramy, nasze samochody ładujemy wyłącznie w domu.
Samochód elektryczny to się w domu ładuje
A nie po ludziach chodzi z kablem jakimś, jak CBA po prokuraturach. Wiem to z badań, które przeprowadził Volkswagen. Wynika z nich, że:
Ci ludzie w życiu na żadnej publicznej ładowarce nie byli. Podłączają swój samochód do gniazdka w garażu, a może nawet do wallboxa, i tyle ich zainteresowania opowieściami o niewydolnej infrastrukturze.
29 proc. użytkowników ładuje się zarówno w domu, jak i na ogólnodostępnych stacjach ładowania. Czyli to są ci, którzy czasami oddalają się od domu, na wycieczkę jakąś jadą. Bo przecież nie jeżdżą na stacje tylko po to, żeby więcej zapłacić, skoro tańszy prąd mają w domu. Ładują się poza domem, gdy ich w nim nie ma. To dla nich się poświęcamy, pisząc, jak nam było w trasie samochodem elektrycznym.
7 proc. miłośników elektrycznej motoryzacji nigdy w życiu nie ładowało się w domu. To pewnie ten bezdomny pan Stanisław z Łodzi, który rozdaje Maybachy. Względnie są to osoby, które tak pragnęły mieć elektryczne auto, że nie przeszkadzał im brak domu, tzn. możliwości ładowania w domu.
Wyniki wbrew pozorom nie są zaskakujące
Po co ludziom te wszystkie informacje o infrastrukturze, cennikach, a nawet maksymalnym zasięgu i prędkości ładowania, skoro oni robią po 10 kilometrów dziennie i wracają do domu? Może nawet nigdy nie wyściubili swoim elektrycznym autem jego nosa poza granice swojego miasta.
We Francji elektryczne auta często trafiają na wieś. Niby mają wspierać proces tworzenia czystych miast, tylko jakoś tak się w życiu układa, że prościej jest tworzyć czystą wieś. Na wsi łatwiej jest podłączyć auto do prądu, niż na francuskim blokowisku. Auto na wsi energią uzupełnia się tanio i nie trzeba jeździć na stację benzynową. W mieście tankowanie auta nie jest problemem, na wsi do dystrybutora trzeba się fatygować. Nie trzeba, jeśli ma się elektryczny samochód. Nie może być zaskakującym to, że ludzie najczęściej wybierają najłatwiejszą i najtańszą formę ładowania elektrycznego samochodu.
Jest nadzieja dla męczeństwa dziennikarstwa
Nie wszystko stracone, te nasze opisy z podróży elektrycznymi samochodami może nie idą na marne. W innym badaniu, przeprowadzonym wspólnie przez InsightOut Lab, EV Klub Polska i Volkswagena, pytano o podobne kwestie użytkowników aut elektrycznych, ale różnych marek.
Tylko 4 proc. nie lubi się ruszać z domu. Cała reszta ma jakieś doświadczenia z publiczną infrastrukturą ładowania. Wprawdzie aż 46 proc. miało je sporadycznie, bądźmy jednak dobrej myśli. Może kiedyś jeszcze pojadą na wakacje, bo to zapewne był ich punkt styczny z ładowaniem auta poza domem.
Tak że głowa do góry, jeszcze możemy się żalić, jak to za długo staliśmy pod ładowarką w trakcie elektrycznej podróży. Może dzięki temu stacji ładowania będzie więcej i ludzie zaczną się swoimi samochodami ruszać z domu.