Czy w Korei Północnej mały Volkswagen up służy ku chwale dynastii Kimów? To skomplikowane
W izolowanej Korei Północnej jeżdżą przedziwne samochody. Niemal każdy z nich będzie dla Europejczyka egzotyczny, dlatego może dziwić pojawienie się popularnego Volkswagena. Jednak prawda o nich jest oczywiście nieco inna.

Na platformie Youtube pojawił się pewien ciekawy film o Korei Północnej. Brytyjski podróżnik Mike Okay za pośrednictwem materiału z wycieczki pochwalił się, że był pierwszym turystą ze Zjednoczonego Królestwa od 5 lat - czyli od momentu, kiedy KRLD ogłosiło maksymalną izolację z powodu pandemii COVID-19.
Naszą uwagę zwróciła jedna, konkretna rzecz - a właściwie trzy rzeczy, bo chodzi o trzy, zaparkowane obok siebie samochody.
Czy to Volkswagen?
W jednym miejscu Mike napotkał trzy samochody w taksówkowym oporządzeniu zaparkowane na jednym z parkingów, pod pokaźnych rozmiarów banerem z propagandowym hasłem. Nie zwrócił na nie szczególnej uwagi, ale nam wydają się dziwnie znajome:

Myślicie, że to Volkswageny Up!-y? Prawda jest nieco inna. Bo choć na pierwszy rzut oka są niemal identyczne z popularnymi niemieckimi maluchami, to w rzeczywistości są to ich pirackie kopie.
To Weikerui V7
Kopia małego Volkswagena pochodzi oczywiście z Chin. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna nie może się pochwalić wieloma sojusznikami gospodarczymi, zatem przy absolutnie śladowych ilościach samochodów krajowych (nota bene będących w znacznej większości licencjami chińskimi), musi się zadowolić tym, co oferują im Chińczycy.

Dla porównania: Volkswagen e-Up!:

Tenże samochód nazywa się Weikerui V7 i jest dziełem trzeciorzędnego producenta chińskich samochodów o nazwie Dezhou Weikerui Electric Vehicle Industries. Firmę założono w 2011 r. i od tego czasu produkuje do 60 tys. aut rocznie. Jej logo wygląda jak wariacja na temat loga Volkswagena (chociaż jeden z modeli z Korei Płn. ma normalne logo VW):

Weikerui V7 miał swoją prezentację w 2017 r. na małych targach samochodów elektrycznych w mieście Jinan - stamtąd już niedaleko do Korei, bowiem od prowincji Szantung, której stolicą jest Jinan, oddziela ją tylko Morze Żółte.
Rozmiary V7 są niemal identyczne z jego niemieckim oryginałem. Ma on 3540 mm długości, 1645 szerokości i 1506 mm wysokości, zaś rozstaw osi wynosi 2420 mm. Dla porównania: VW e-Up! ma 3540 mm długości, 1645 mm szerokości, i 1477 mm wysokości, zaś rozstaw osi wynosi 2417 mm. Dużą różnicę znajdziemy dopiero przy porównaniu masy obydwu pojazdów: Weikerui waży 950 kg, zaś Volkswagen jest o nieco ponad 200 kg cięższy.
Ogromną zaletą małego elektryka jest oczywiście cena. Zależenie od wariantu, Weikerui V7 kosztuje między 20, a 25 tys. juanów (10,6 - 13,3 tys. zł).
Więcej o chińskich samochodach przeczytasz tutaj:
Podróbka raczej nie doścignie oryginału
V7 należy do segmentu nazywanego międzynarodowo LSEV - Low Speed Electric Vehicle, czyli „samochód elektryczny niewielkich prędkości”. Napędza go silniczek elektryczny o mocy niecałych 10 KM, który rozpędza go do oszałamiającej prędkości 40 km/h. Bateria o pojemności 100 Ah zapewnia mu maksymalny zasięg długości 100 km. Posiada on także mocniejszą wersją o mocy 11,6 KM z baterią o pojemności 120 Ah - wówczas prędkość maksymalna wynosi 50 km/h, a zasięg 120 km. W obydwu przypadkach przyspieszenie od 0 do 30 km/h wynosi 10 s, zaś pełne ładowanie z gniazda 220 V trwa 10 godzin.
Podczas prezentacji przedstawiciele Dezhou Weikerui Electric Vehicle Industries mówi mediom o możliwości wprowadzenia zwykłej wersji elektrycznej, która miałaby się rozpędzać do 120 km/h i mieć zasięg do 200 km, lecz nie ma o niej żadnych informacji.
Oczywiście egzystencja pojazdów LSEV nie jest niczym dziwnym. Przy odrobinie szczęścia takie wynalazki produkcji chińskiej można spotkać także w Polsce, w centrach dużych miast. Zresztą, sami Europejczycy wytwarzają samochody tego typu - np. rodzinę Citroen Ami/Opel Rocks/Fiat Topolino. Ale czy wyobrażacie sobie któreś z nich służące za taksówkę? Oczywiście w tym konkretnym przypadku jest to fizycznie niemożliwe, gdyż posiadają tylko jedno miejsce dla pasażera w kabinie. Ale V7 ma już cztery miejsca i to już wystarczy do jeżdżenia na taryfie.
Tyle, że samochód który rozpędza się do maksymalnie 40 km/h i który przejedzie 100 km do kilkugodzinnego postoju (a każdy kolejny pasażer pewnie pogorszy te dane) wydaje się tak dobrym wyborem na taksówkę, jak Citroen C15D na rajdówkę. Na miejscu przeciętnego mieszkańca Pjongjangu bałbym się skorzystać z V7 jako dojazdu do fabryki na poranną zmianę. Jadąc tylko 40 km/h (albo jak nie daj Kim Dzong-Un prąd się skończy) mogę się przecież spóźnić - a potem będę musiał ułożyć 20 stronnicową samokrytykę, za hamowanie budowy światłej idei Dżucze. Nie warto.