Na Wyspach ktoś wyleciał z drogi i z pracy jednocześnie. Najdroższa jazda próbna w historii
Warte ponad półtora miliona funtów Ferrari F40 miało wypadek, a film z tego zdarzenia przypomina, o co chodziło w latach 80. To nie właściciel siedział za kierownicą.
Chyba nikt, kto lubi swój samochód, nie lubi oddawać go do warsztatu ze świadomością, że mechanik będzie musiał wykonać jazdę próbną. Niby wiadomo, że to konieczne i potrzebne, a mechanik (przynamniej w teorii) powinien mieć wielkie doświadczenie za kierownicą przeróżnych modeli - ale stres przed powierzeniem auta obcemu mimo wszystko pozostaje.
A teraz wyobraźcie sobie, że jeździcie drogim i rzadkim Ferrari
To całkiem miła wizja, ale w momencie, kiedy należy wyobrazić sobie także serwisowanie takiego wozu, czar trochę pryska. Kosmiczne koszty obsługi i części potrafią pokonać nawet prężnego milionera, a konieczność znalezienia odpowiedniego warsztatu bywa wyzwaniem nawet w krajach, w których Ferrari nie brakuje.
Mimo tego, nie brakuje ludzi, którzy używają swoich aut zgodnie z przeznaczeniem i nie ograniczają się do kiszenia ich pod kocem. Ferrari F40 - dziś warte nawet 7,5-10 mln złotych - w większości przypadków nie mają na licznikach dużych liczb. Wyjątkiem był egzemplarz z Wielkiej Brytanii o numerze rejestracyjnym F40PRX. Uchodził za F40 z największym przebiegiem na świecie. Według danych z brytyjskiej bazy MOT, rok temu miał przejechane 70 572 mil, czyli 113 574 km. Według doniesień światowych mediów, auto służyło swojemu właścicielowi na co dzień. Wątpię w to, bo na rządowej stronie widać, że przebieg w ostatnich latach zwiększał się symbolicznie. Tak czy inaczej, nie przez całe życie ten wóz nudził się w garażu.
Nie bez powodu używam czasu przeszłego
F40PRX „był”, ponieważ jego przyszłość stoi obecnie pod dużym znakiem zapytania. Internet obiegł wczoraj film, na którym widać, jak czerwone Ferrari na prostej drodze nagle traci przyczepność, co kończy się uderzeniem w latarnię i przewróceniem na bok.
Do wypadku doszło na trasie A5 w pobliżu wioski Marykate. Najprawdopodobniej nic nikomu się nie stało, ale kierowca może stracić pracę. Za kółkiem nie siedział bowiem właściciel auta, a pracownik warsztatu. Nie chciałbym być w jego skórze, gdy musiał zadzwonić do szefa i powiedzieć, co się wydarzyło. Miejmy nadzieję, że serwis miał odpowiednie ubezpieczenie, opiewające na właściwą kwotę.
Trudno tu mówić o brawurze
Do wypadku nie doszło z powodu szaleńczej jazdy. Nikt tu raczej nie udawał Jamesa Hunta. Trochę za dużo gazu w nieodpowiednim momencie, wilgotna nawierzchnia, dziki charakter auta - i gotowe. Film ze zdarzenia przypomina nam, jak wyglądały lata 80. i wczesne 90. w świecie supersamochodów. Były trudne do okiełznania i niebezpieczne. Jazda F40 przypominała siedzenie w klatce z tygrysem albo rozmowę o piłce nożnej z pijanym dresiarzem. Tragedia może się wydarzyć, jak widać, w każdej chwili. Nawet dobry kierowca mógłby mieć problemy, zwłaszcza że nie możemy wykluczyć usterki technicznej (w końcu z jakiegoś powodu auto trafiło do serwisu).
Samochód jest, niestety, całkowicie zniszczony. Można płakać nad "zniszczonym dziełem sztuki", choć lepiej będzie pamiętać, że to tylko kupa blachy. Tak czy inaczej, trudno znaleźć element, który ostałby się w całości. Czy to koniec trwającej od 1991 roku historii tego egzemplarza? Istnieje duża szansa na to, że nie. Gdyby wypadkowi uległa nowa Toyota Corolla, skończyłaby na złomie. Ale wartość F40 jest na tyle duża, że odbudowa może się opłacać. Trzeba będzie tylko uważać podczas jazdy próbnej po naprawie…