Na warszawskim Ursynowie wydano pozwolenie na budowę 11-piętrowego bloku bez ani jednego miejsca parkingowego dla mieszkańców. „Skoro metro jest blisko, garaż nie jest potrzebny” – argumentują urzędnicy.
Parking podziemny to droga rzecz. Mimo że za jedno miejsce pod nowym budynkiem trzeba zapłacić deweloperowi zwykle nie mniej niż 35 tysięcy złotych, a ceny w niektórych lokalizacjach przekraczają 50, inwestor i tak nie wychodzi na tym na plus. To znaczy, oczywiście wychodzi, ale koszty budowy garażu musi sobie odbić w cenie mieszkań. Wykopanie, urządzenie i utrzymanie parkingu podziemnego jest jedną z najdroższych pozycji na liście wydatków dewelopera. Nic dziwnego, że gdyby tylko było to możliwe, przedsiębiorcy najchętniej budowaliby bloki albo z jak najmniejszym garażem, albo w ogóle bez żadnego.
Zazwyczaj nie pozwala na to lokalny plan zagospodarowania przestrzennego
Minimalna liczba miejsc parkingowych, które muszą pojawić się przy nowobudowanym bloku określa zwykle miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Najczęściej musi ich być o ok. 20 proc. więcej niż mieszkań w budynku. Oczywiście, deweloper może zbudować parking naziemny, ale wcale nie oszczędzi na tym pieniędzy, bo wykorzysta w tym celu grunt, na którym mógłby zbudować więcej mieszkań.
Zdarza się, że dany teren nie jest objęty lokalnym planem zagospodarowania. Wtedy kwestię parkingu reguluje decyzja o warunkach zabudowy wydawana przez ratusz. To oznacza pewne pole do negocjacji. Czasami skutecznych.
Na warszawskim Ursynowie ma powstać blok bez parkingu
Mówimy o dużym, bo aż jedenastopiętrowym budynku, który wkrótce powstanie przy ul. Raabego 13A: przy skrzyżowaniu z Belgradzką, w miejscu stojącego tam do niedawna, a już wyburzonego, pawilonu handlowego.
Deweloper, Marvipol, wynegocjował z ratuszem możliwość zbudowania budynku bez żadnych miejsc parkingowych dla mieszkańców. Zamiast nich, w niewielkim podziemiu pojawi się rowerownia, a także „wypożyczalnia aut elektrycznych”. To ostatnie brzmi dość tajemniczo.
Urzędnicy miejscy tłumaczą decyzję bliskością metra
- Inwestor przedstawił interesującą koncepcję, podobną do wiedeńskiego projektu Aspern Seestadt, czyli osiedla mieszkaniowego z ograniczoną liczbą miejsc parkingowych z uwagi na dążenie do zrównoważonego i przyjaznego ludziom miasta. Uznaliśmy, że można dopuścić takie rozwiązanie właśnie na Ursynowie, zwłaszcza że planowana inwestycja znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie stacji Metra Natolin oraz kilku przystanków autobusowych – wyjaśnia Karolina Gałecka, rzeczniczka warszawskiego ratusza w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, która jako pierwsza napisała o sprawie.
„Przyjazne ludziom miasto” – czy aby na pewno?
Sprzedanie mieszkań w bloku bez miejsc parkingowych może nie być najłatwiejszym zadaniem, nawet jeśli metro jest naprawdę za rogiem. Zapewne w końcu się uda, tyle że nabywcy raczej nie będą mieszkać na swoich włościach nawet przez chwilę. Przewiduję, że niemal wszystkie lokale w ursynowskim jedenastopiętrowcu będą kupione przez kilku bardzo bogatych inwestorów i przeznaczone na wynajem. Mogą cieszyć się powodzeniem: Ursynów to dobra, „młoda” dzielnica pełna sklepów, szkół czy knajpek. Bliskość metra też będzie atutem, a brak parkingu nie jest tak istotny dla kogoś, kto wynajmuje mieszkanie na jakiś czas.
Czy nowi mieszkańcy będą mieli samochody? Niektórzy zapewne nie. Ale znajdą się na pewno studenci, którzy przywieźli ze sobą samochód z rodzinnej miejscowości, by wygodnie wracać na weekendy. Będą osoby z samochodami służbowymi albo takie, które po prostu mają jakiś wóz i jeżdżą nim po zakupy i na wycieczki. Wreszcie: nawet do osób bez aut od czasu do czasu przyjedzie znajomy albo rodzina z innej miejscowości. Ciocia z Grójca raczej nie da się namówić na podróż metrem.
Gdzie ci ludzie zaparkują?
Oczywiście, na okolicznych miejscach i uliczkach. Szybka wycieczka po Google Street View upewniła mnie, że już teraz w okolicy Raabego nie jest różowo ze znalezieniem miejsca do zaparkowania.
Sąsiadujące z nowym wieżowcem osiedla z PRL też można by uznać za odpowiadające nowym trendom urbanistycznym. W końcu też nie mają zbyt wiele parkingów. Dziś są jednak często zamieszkiwane przez osoby, które nie mają przywileju pracy w szklanym biurowcu w centrum miasta, tuż przy wyjściu z metra.
Mieszka w nich zapewne taksówkarz, który raczej nie zarobiłby na życie, gdyby woził pasażerów komunikacją miejską. Mieszka pani, która kupiła sobie auto, by sprawniej pomagać w odbieraniu dziecka z przedszkola córce, która zbudowała dom w podwarszawskiej miejscowości. Jasne, mogłaby to robić autobusem, ale to oznacza najpierw półtorej godziny w podmiejskiej linii, a potem dwa kilometry pieszo z przystanku. Mieszka też właściciel sklepu na rogu, który musi czym dowozić towary albo człowiek, który pracuje na nocną zmianę w magazynie na Białołęce na drugim końcu miasta i bez auta byłby skazany na kilka przesiadek i jazdę z podpitym towarzystwem liniami nocnymi. Oni wszyscy potrzebują samochodów, wbrew temu, co wydaje się urzędnikom i aktywistom. Dotychczas jakoś sobie radzili. Od czasu do czasu pewnie musieli stanąć ulicę dalej albo zrobić trzy kółka wokół osiedla, ale w końcu się udawało.
Blok bez parkingu utrudni im życie
Osoby zamieszkujące blok bez parkingu będą rywalizować z tymi ze starszych osiedli o przestrzeń. Wkrótce zastawione będą pewnie nie tylko legalne miejsca, ale i drogi pożarowe, skrawki chodników i trawniki.
Dobre skomunikowanie Ursynowa (choć i tak dalece gorsze od tego, co oferuje ścisłe centrum miasta, w którym blok bez parkingu raczej by nie dziwił) może się w tym wypadku okazać przekleństwem dla sąsiadów jedenastopiętrowca. Owszem, jego lokatorzy pewnie nie będą korzystać ze swoich aut na co dzień, wybierając zamiast nich metro. To niedobrze, bo gdy już w niedzielę postawią samochód na jakimś miejscu, ruszą go dopiero w piątek, gdy znowu pojadą odwiedzić rodzinę.
Nie zdziwi mnie, gdy niektóre wspólnoty sąsiadujące z blokiem na Raabego postawią szlabany albo umożliwią wjazd tylko dla posiadaczy identyfikatora. Tym gorzej dla tych, które tego nie zrobią. Auta lokatorów nowego wieżowca rozleją się po całej okolicy. Przewiduję co prawda, że dziwaczna „wypożyczalnia aut elektrycznych” po paru miesiącach zakończy działalność, a miejsca, które zajmowała, zostaną sprzedane lub wynajęte za kosmiczne pieniądze. Ale załapie się na to kilku szczęśliwców. Kto nie dał rady, ma pecha. Oczywiście, pechowcy zawsze mogą się wyprowadzić. Na ich miejsce szybko trafią kolejni, zachęceni atrakcyjną lokalizacją.
Blok bez parkingu sprawi, że prawie wszyscy będą niezadowoleni
Mieszkańcy nowego bloku będą pluć sobie w brodę, że nie mają miejsc parkingowych. Lokatorzy starych bloków z okolicy będą patrzeć na nowych sąsiadów i ich stające wszędzie samochody ze wściekłością. Osoby, które wpadają w okolicy coś załatwić, też zaczną miotać przekleństwa pod nosem.
Zadowoleni będą tylko miejscy aktywiści („I nagle zrobiło się tak.... europejsko” – napisano na fanpage Warszawskiego Alarmu Smogowego), którzy nigdy pewnie nawet nie pojawią się na Raabego. No i deweloper, który zaoszczędzi pokaźną sumkę pod pretekstem wkręcania urzędnikom banialuk o „przyjazności ludziom” i ekologii. I nagle okazuje się, że aktywizm i deweloperka idą ramię w ramię. Ale czy to jakaś nowość?