Bezpieczna jazda rowerem, nawet po drogach, nie musi być wcale taka trudna. Trzeba tylko pamiętać o kilku zasadach - a przynajmniej ja mam kilka, których się trzymam i na razie wychodzę na tym bardzo dobrze.
Oczywiście sama bezpieczna jazda rowerem nie zawsze wystarczy - nigdy nie wiemy, kiedy trafi się ktoś, kto swoją decyzją albo nieuwagą i tak doprowadzi do kolizji. Przy czym zanim zacząłem dużo jeździć rowerem, byłem przekonany, że jeśli ktoś mnie zdejmie, to będzie to szalony Seba w starej E46. Teraz jestem niemal pewny, że będzie to raczej lekko otłuszczony pan po 40. w swoim prawie nowym Fordzie Mondeo, któremu wszystko już jedno, bo nie dość, że pracował 12 godzin, to jeszcze w domu czekają na niego ryczące dzieciaki i trzy kredyty do spłacenia.
Ale koniec dygresji, przejdźmy do porad. Takie jak "zadbaj o stan techniczny roweru" może sobie daruję, bo takie są wszędzie i to raczej oczywiste.
Przestrzegaj* przepisów*
Zaraz wyjaśnię, skąd te gwiazdki, ale co do ogółu przepisów - należy je po pierwsze znać, a po drugie - należy się do nich stosować.
Z prostego powodu - zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania każdy kierowca na drodze ma prawo spodziewać się, że poruszamy się zgodnie z literą prawa. Przejazd na czerwonym świetle, wjazd na przejście dla pieszych i podobne zachowania to coś, co kierowcę może po prostu zaskoczyć i nawet przy dobrych chęciach nie będzie mógł siebie i nas uratować przed co najmniej kolizją.
Bądź przewidywalny. Sygnalizuj. Ale w sposób widoczny i zrozumiały.
Czyli bez żadnych zabaw w ręce za plecami czy inne machanie zgiętą ręką. Nikt tego nie zrozumie i nie będzie analizował naszej komunikacji, jeżeli nie będzie zrozumiała natychmiast. W skrócie - wyprostowana w lewo lewa ręka to skręt w lewo, analogicznie z prawą ręką - skręt w prawo i tyle.
Można do tego oczywiście dorzucić inne komunikaty i liczyć na to, że zostaniemy zrozumieni. Sam często pokazuję, że jest bezpiecznie i można mnie wyprzedzić (machanie ręką w stylu "dawaj, dawaj"), że nie jest bezpiecznie i lepiej mnie nie wyprzedzać (wyprostowana do tyłu ręką z otwartą dłonią - o dziwo raczej powszechnie jest poprawnie rozumiane), albo że będę hamował (zgięta ręka z dłonią ku górze - o dziwo też całkiem często zrozumiałe, sądząc po stanie moim i mojego roweru).
Przy czym to akurat już detale - grunt, żeby komunikować się z odpowiednim wyprzedzeniem, a nie dopiero w momencie wykonywania manewru - tak to sobie można robić w bezpiecznym samochodzie.
Swoją drogą - większość kierowców rozumie i "uznaje" tak sygnalizowane manewry, czasem nawet w delikatnie przesadzony sposób. Przykładowo ostatnio zacząłem sygnalizować skręt przez przejazd rowerowy przed rondem niedaleko mojego domu (wcześniej po prostu stawałem i czekałem, aż auta przejadą) i... od tego momentu ani razu nie musiałem się zatrzymywać przed przejazdem. Kierowcy w reakcji na mój gest po prostu się zatrzymują i mnie przepuszczają - miłe, doceniam.
Lampka nie jest wcale taka głupia. Dwie lampki są jeszcze bardziej wcale nie głupsze.
Wbrew powszechnemu przekonaniu oświetlenie rowerowe nie jest w wielu przypadkach wymagane. Natomiast - tak jak w przypadku kasku czy OC na rower - po prostu warto je mieć. Migające z przodu (ale tylko w dzień, nigdy w nocy), czerwone z tyłu - i już nasza widoczność jest zdecydowanie zwiększona, szczególnie podczas jazdy przez jakiś las z częstymi zakrętami. I piszę to... z perspektywy kierowcy - taki oświetlony rowerzysta, nawet w ciągu dnia, od razu zwraca na siebie uwagę, dużo wcześniej, niż miałoby to miejsce bez lampki.
Poleciłbym też oczywiście radar, bo to genialne udogodnienie, ale to już masa pieniędzy i mało uniwersalna porada.
Nie każdy przepis należy traktować absolutnie dosłownie
Dotarliśmy wreszcie do obiecanego wyjaśnienia gwiazdek. A przepisem, którego absolutnie dosłowne przestrzeganie można kwalifikować jako próbę samobójczą, jest jazda przy prawej krawędzi zgodnie z oczekiwaniami niektórych kierowców. Zresztą pewnie sporo motocyklistów zgodzi się ze mną w tej kwestii.
Oczywiście jest tutaj zestaw standardowych argumentów za tym, dlaczego nie powinno się jeździć 2 mm od krawędzi - to tam zbiera się cały piach, syf i tam też przeważnie jest najwięcej ubytków w drodze. Jadąc tak blisko krawędzi zostajemy też absolutnie pozbawieni pola manewru, jeśli przed nami pojawi się wielka dziura w drodze, a jesteśmy aktualnie wyprzedzani. Ale tym razem nie o tym.
Jazda przy samej krawędzi jest samobójstwem też w wielu innych sytuacjach. Chociażby przy przejeździe przez miasto lub wieś z dużą liczbą wyjazdów lub skrzyżowań z drogami podporządkowanymi, gdzie kierowcy wyjeżdżający z nich mają ograniczoną widoczność. Wyjeżdżają więc, wysuwając dość daleko przydługawą maskę i nawet jeśli nie ruszą dalej, to przeważnie i tak stoją w kolizji do rowerzysty jadącego główną tuż przy krawędzi. Gdyby i on jechał samochodem, to w najgorszym razie byłaby stłuczka albo przycierka. W przypadku rowerzysty może być dużo gorzej. Przyznaję się bez bicia - w takich miejscach, o ile są warunki, przeważnie jadę nawet środkiem drogi, właśnie po to, żeby mieć szansę w sytuacji, kiedy ktoś "oj, za daleko wyjechał". I kilka razy takie podejście już się sprawdziło.
Drugim przypadkiem niebezpiecznej jazdy przy krawędzi są zakręty - szczególnie te, na których widoczność dla wyprzedzającego nas samochodu jest mocno ograniczona. Jeśli zacznie nas wyprzedzać na ślepo, a okaże się, że coś jedzie z przeciwnej strony, wiadomo, w którą stronę będzie uciekać i dla kogo zabraknie nagle miejsca na drodze. Opcje dla własnego zdrowia mamy więc dwie - albo sprawdzić, czy coś jedzie lub nie, po czym zakomunikować to kierowcy za nami, albo zjechać bliżej środka i na te kilka sekund chociaż obniżyć jego chęć do wyprzedzania. Przykro mi - jeśli mam wybierać między czyimiś straconymi 15 sekundami, a swoimi (mam nadzieję) dalszymi 50 latami życia, to nie będę się dwa razy zastanawiać.
Zasada całkowitego braku zaufania
Czyli zasada ograniczonego zaufania, ale w wydaniu zdrowochłopskorozumowym. Jadąc na rowerze nie mamy żadnych szans w kolizji z samochodem. Trzeba więc niestety przyjąć, że jeśli ktoś np. jedzie z podporządkowanej, to dopóki się nie zatrzyma - nie przepuści nas, bo może nas nawet nie zauważył.
Nie ufajcie też, że ktoś was widzi, tylko dlatego, że wy go widzicie - nie tak dawno temu pani w Oplu, podczas wyjeżdżania tyłem z posesji, obróciła się ewidentnie w moją stronę, gdy byłem już blisko jej samochodu, po czym nic sobie z mojej obecności nie robiąc - zaczęła dalej cofać. Ostatecznie minęła moje tylne koło chyba o centymetry, a to wszystko przy niespecjalnie wysokich prędkości z obu stron. Za to kolizja na pewno by bolała - oczywiście mnie, a nie ją.