REKLAMA

Przewoził dwa dziwne psy w samochodzie. Kierowcy w szoku, mógł dostać wysoki mandat (ironia)

Nie, nie psy, tylko kozy. Gazeta epoznan.pl wypisuje bzdury na temat przewożenia zwierząt w samochodzie. 

Przewoził zwierzęta w samochodzie. Inni kierowcy byli w szoku
REKLAMA

Ostatnio często natrafiam na artykuły, w których opisano jakąś nietypową sytuację drogową albo związaną z jazdą samochodem i na końcu pojawia się informacja, że kierowca postępował niezgodnie z przepisami oraz groziłby mu wysoki mandat. A potem następuje powołanie się na parasolowy artykuł 60. ustawy Prawo o ruchu drogowym, który pozwala nałożyć na kierującego mandat za cokolwiek, co nie spodoba się policji.

REKLAMA

Tym razem kierowca w Poznaniu przewoził samochodem dwie kozy

Zrzut ekranu z artykułu:

Podobno kierowcy byli w szoku i przecierali oczy ze zdumienia. Dlaczego? Zastanówmy się:

a) nigdy nie widzieli kozy

b) nigdy nie widzieli BMW E46

c) nigdy nie widzieli, żeby ktoś przewoził zwierzęta samochodem

Ci sami kierowcy na widok tego samego BMW, w którym na tylnym siedzeniu jechałyby dwa psy, powiedzieliby pewnie „o jakie słodkie pieski!”. Na widok kozy przecierają oczy ze zdumienia, ale nie wiadomo dlaczego, skoro przewóz kozy i dużego psa niczym się od siebie nie różni. Koza waży ok. 60 kg, czyli jak przeciętny duży pies typu bernardyn, nowofundland czy mastiff. W razie gwałtownego hamowania nieprzypięty pasami duży pies zrobi tyle samo szkód co koza. To dlatego, że (kierowcy przecierają oczy ze zdumienia) gatunek nie ma znaczenia, liczy się masa.

Przewożenie zwierząt samochodem osobowym nie jest zabronione

Nie ma żadnego przepisu, który mówiłby: wolno wozić samochodem psa, ale nie kozę. Takie przepisy są w komunikacji zbiorowej i ostatnio była afera o kogoś, kto jechał autobusem z owcą. Robił to niezgodnie z regulaminem przewozu, ale zgodnie z logiką. Zwierzę było uwiązane i miało pieluchę. Epoznan.pl tymczasem pisze takie kontrowersyjne tezy:

Zgodnie z przepisami kodeksu drogowego, zabrania się używania pojazdu w sposób zagrażający bezpieczeństwu osoby znajdującej się w pojeździe lub poza nim. Przewożone mienie, a zwierzęta hodowlane takim mieniem są, powinny być przewożone w sposób bezpieczny, a transportowanie ich na siedzeniu samochodu osobowego do takich nie należy. A przynajmniej można mieć co do tego wątpliwości.

Jak wspomniałem, parasolowy przepis art. 60 istnieje i można podciągnąć go pod wszystko. Przewożone mienie powinno być transportowane w sposób bezpieczny - zgoda, ale co mają z tym wspólnego zwierzęta hodowlane? Każdy ładunek trzeba umieścić tak, żeby nie zasłaniał widoczności, nie utrudniał kierowania pojazdem oraz żeby zminimalizować szanse na jego przemieszczanie się. Kozy na tylnym siedzeniu ani nie zasłaniają, ani nie utrudniają, a jeśli przypnie się je szelką albo rozwiesi siatkę, mają też małą szansę na przemieszczenie się.

Właściwie policja mogłaby zatrzymywać każdy pojazd i sprawdzać, czy na tylnym siedzeniu nie leży coś, co mogłoby przelecieć do przodu przy hamowaniu. Mógłby to na przykład być nieprzypięty pasem fotelik dziecięcy. Albo torba z zakupami. Cokolwiek. W przypadku hamowania nie robi to żadnej różnicy. Można by zatrzymywać pickupy i sprawdzać, czy na pace wszystko jest przypięte, np. narzędzia ogrodnicze. I walić mandaty i po 15 punktów karnych dla każdego! A czemu nie! Możemy tak podchodzić do prawa, żeby zawsze naciągać je na niekorzyść rzekomego podejrzanego i każdą wątpliwość interpretować w kierunku jak najwyższej kary. Na pewno będzie się nam wtedy super żyło.

Możecie przewozić kozę w swoim BMW. Niech inni się gapią

REKLAMA

Na wszelki wypadek jednak przypnijcie ją szelkami, żeby nie dać policji powodu do ukarania was. Policja tylko na to czeka.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-05T15:03:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Zamiast naprawić patologiczne rondo, opublikowali film jak po nim jeździć. Polska to mem

Polska to mem i im dłużej żyję, tym mam większą pewność, że zawsze mnie coś w niej zaskoczy. Teraz siedzę i oglądam instrukcję jak jeździć po patologicznym rondzie.

Zamiast naprawić patologiczne rondo, opublikowali film jak po nim jeździć. Polska to mem
REKLAMA

Nasz wpis o rondzie w Bielsku-Białej cieszył się ogromnym powodzeniem. W telegraficznym skrócie - drogowcom z tego miasta udała się sztuka niespotykana - sprawili, że rondo, które jest bezkolizyjne, stało się niebezpieczną pułapką. Od kilku dni codziennie trwają prace nad tym jak poprawić bezpieczeństwo - namalowano trochę bezsensownych znaków, trochę linii, ale wszystko jak krew w piach. Kierowcy nadal źle jeżdżą, ale trudno mi ich winić, bo konstrukcja ronda jest tak fatalna, że sam pewnie musiałbym je objechać ze dwa razy, żeby zrozumieć, gdzie popełniam błąd.

REKLAMA

Przyznam się wam, że cały weekend zastanawiałem się, czy zarządca drogi coś zrobi z tym rondem i właśnie zobaczyłem jego rozwiązanie problemów, ale zanim je przeczytasz, to zapraszam do artykułu opisującego patologię:

Rondo w Bielsku-Białej z oficjalnym filmem instruktażowym

Najwidoczniej zarządca nie widzi żadnej swojej winy i uważa, że to wszystko wina kierowców, którzy są drogowymi idiotami i analfabetami. Powstał film instruktażowy, który pokazuje jak poprawnie pokonać słynne już rondo.

Oprócz tego jest instrukcja pisemna, która opisuje zmiany dla kierowców:

Nie zabrakło również opisu najczęstszych błędów kierowców, wraz z ich narysowaniem. Mowa o najeżdżaniu na linię ciągłą P-2, która oddziela pasy ruchu w tym samym kierunku:

Miejski Zarząd Dróg prosi również o zachowanie szczególnej ostrożności i przypomina, że inwestycję zrealizował inwestor prywatny bez udziału finansowego miasta, a sama realizacja odbyła się na podstawie zawartej pomiędzy tym inwestorem a miastem.

Zaprawdę powiadam wam - to nie kierowcy są winni

Jeżeli powstało rondo, do którego musisz pisać instrukcje i nagrywać filmiki instruktażowe, to nie kierowcy są winni, tylko ci, którzy zatwierdzili taką organizację ruchu na rondzie. Amen.

REKLAMA

Zdjęcia w artykule: Miejski Zarząd Dróg w Bielsku-Białej

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T13:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T17:26:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T15:20:47+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T12:30:14+02:00
Aktualizacja: 2025-05-29T18:39:54+02:00
Aktualizacja: 2025-05-29T18:06:33+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Jedziesz samochodem? Musisz teraz obserwować drogę dwa razy uważniej niż wcześniej

Sezon letni oznacza, że na drogach pojawia się coraz więcej jednośladów. Warto się skupić, by nie doprowadzić do tragedii - albo przynajmniej do bardzo niebezpiecznej sytuacji.

czołówka bmw motocykl
REKLAMA

Sezon motocyklowy trwa już w najlepsze. To oznacza, że coraz więcej osób zakłada w niedzielę strój i kask i wybiera się na przejażdżkę na Harleyu, Hondzie, Triumphie, Ducati czy dowolnym innym sprzęcie, dającym mu zapewne masę radości. Jednocześnie, trwający sezon oznacza, że właściwie codziennie jakaś rodzina otrzymuje smutną informację o wypadku ojca, męża, córki czy matki. Często są to wypadki śmiertelne.

Jazda na motocyklu jest pełna niebezpieczeństw

REKLAMA

„Patrz w lusterka, motocykle są wszędzie” - głosi tekst z popularnej naklejki. Rzeczywiście, kierowcom aut zdarza się nie zauważyć jednośladów. Dlaczego? Można to tłumaczyć ich gapiostwem i brakiem odpowiedniego skupienia, z pewnością sporo racji mają też ci, którzy wskazują, że motocykliści byliby znacznie bezpieczniejsi i łatwiejsi do zauważenia, gdyby jeździli wolniej i zgodnie z przepisami.

Nie tylko obserwacja drogi w lusterkach przysparza problemów kierowcom, o czym świadczy nowe nagranie z kanału „Stop Cham”. Tytuł zdradza, co tam zobaczymy: to „szybki unik motocyklisty przed czołówką z BMW”.

Kierowca BMW najwyraźniej nie zauważył jednośladu

Sytuacja została nagrana zarówno przez bohatera nagrania (czyli motocyklistę uciekającego przed śmiertelnym zagrożeniem), jak i przez jego kolegę jadącego z tyłu. Człowiek z bawarskiego auta rozpoczął wyprzedzanie, jadąc prosto na jednoślad. Czy zrobił to z brawury? Nie brakuje kierowców, którzy wyprzedzają, nie zważając na motocykle jadące z przeciwka, bo uznają, że „jakoś się zmieszczą”. Tutaj było jednak na tyle wąsko i blisko, że aż nie chce mi się w taki scenariusz wierzyć. Stawiam jednak na błąd i na to, że kierowca BMW motocyklisty po prostu nie widział.

Tak bywa - motocykl jest mały i trudniej go zauważyć. Oczy kierowcy są przyzwyczajone do wyszukiwania samochodów, ale motocykle mogą już pozostać niezauważone, co bywa śmiertelnie niebezpieczne i zbiera ponure żniwo. Co z tym zrobić? Po obejrzeniu tego filmu każdy kierowca powinien się lekko zamyślić (o ile oczywiście nie jedzie autem) i postawić, że na drogach będzie zwracał mocniej uwagę na motocykle. Trzeba po prostu starać się je zauważyć. Latem to szczególnie ważne.

Motocykliści powinni jednocześnie pamiętać, że im szybciej jadą, tym bardziej utrudniają kierowcom zadanie. Jednoślad z nagrania też jechał zbyt szybko - jeśli dobrze widzę licznik, to ok. 130 km/h. Było blisko tragedii. Winny byłby jeden, ale i motocyklista (gratuluję refleksu, opanowania maszyny i balansu ciałem) nie zrobił wszystkiego, by dotrzeć do celu bezpiecznie. Dobrze, że tym razem skończyło się na nerwach.

Uwaga - w 0:05 słychać bardzo głośny, podłożony krzyk. Wyciszcie dźwięk, zwłaszcza gdy korzystacie ze słuchawek.

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T13:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T17:26:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T15:20:47+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Te kreski mieszają kierowcom w głowach. Myślisz, że musisz stanąć, a tu niespodzianka

Kilka różnych kresek może każdemu nieźle namieszać w głowie - szczególnie, jeśli są namalowane na jezdni, a sytuacja na drodze jest dynamiczna. Warto więc znać między nimi różnicę - szczególnie jeśli chcemy pokonać najsłynniejsze ostatnio rondo w Polsce.

Te kreski mieszają kierowcom w głowach. Myślisz, że musisz stanąć, a tu niespodzianka
REKLAMA

Słynne rondo to oczywiście rondo w Bielsku-Białej, które wprowadza kierujących w taką konfuzję, że lokalny zarząd dróg musiał przygotować wideo instruktażowe, jednocześnie odcinając się od jakichkolwiek związków z jego powstaniem, zrzucając winę na nieujawniony podmiot prywatny (zapewne związany z przypadkiem powstającym obok sklepem).

Skoro jednak wiemy, że ZDM nie jest winny, miasto też nie jest winne (kto zatwierdził organizację ruchu?) i po rondzie da się jechać poprawnie (choć niewygodnie), to zostaje jedno pytanie - co w takim razie tak bardzo myli kierowców, że generują stłuczki, generują sytuacje zbliżone do stłuczek i zatrzymują się w miejscach, w których mają pierwszeństwo.

REKLAMA

Jako głównego podejrzanego wskazałbym...

... linie warunkowego zatrzymania.

A przynajmniej one - patrząc na naprawdę sporo komentarzy - budzą tutaj najwięcej wątpliwości. Patrząc na nagrania z ronda, faktycznie spora część kierowców najwyraźniej uważa, że linia ciągła połączona z przerywaną jest czymś, co można nazwać właśnie "linią warunkowego zatrzymania" i co zmienia zasady pierwszeństwa.

Problem w tym, że nijak tak nie jest, a - pomijając wloty - na samym rondzie nie ma ani pół linii warunkowego zatrzymania.

Jak w ogóle wygląda linia warunkowego zatrzymania?

Przepisy przewidują dwie wersje, mające różne zastosowanie. Pierwszą z nich jest to, co widzimy na wlotach ronda, czyli znak P-13 - trójkąty, ząbki albo cokolwiek, co wam się kojarzy.

Zgodnie z rozporządzeniem w sprawie znaków i sygnałów drogowych:

Jeśli zajrzymy o rozporządzenia ze szczegółowymi informacjami, możemy się dowiedzieć jeszcze, że P-13:

I to bez wątpienia mamy na wszystkich obrazkach ze słynnego ronda - przed każdym wlotem jest P-13, więc nie ma wątpliwości, że znajdujemy się na wlocie drogi podporządkowanej, co potwierdza również wcześniejsza obecność pionowego A-7.

Drugim wariantem linii warunkowego zatrzymania jest znak P-14. I tutaj faktycznie może już coś delikatnie kojarzyć się z tym, co jest bezpośrednio na rondzie, bo P-14 składa się po prostu z prostokątów - zresztą oficjalna nazwa znaku to „linia warunkowego zatrzymania złożona z prostokątów”.

P-14 jest o tyle specyficznym znakiem poziomym, że można go stosować tylko w 7 konkretnych przypadkach, tj.:

I problem w odniesieniu do tego ronda jest taki, że nie ma żadnego punktu, który zezwalałby na umieszczenie takiego znaku właśnie na nim. Oczywiście fantazja urzędników jest nieskończona, ale co do zasady - nie ma powodu spodziewać się P-14 na rondzie.

Aczkolwiek, w ramach ciekawostki, można znaleźć na konstrukcjach przypominających ronda (bo okrągłych) nawet i P-13:

Co w takim razie jest na rondzie w Bielsku-Białej?

Znak z rodziny P-3, który obejmuje dwa znaki:

Zgodnie z opisem z rozporządzenia o znakach:

Czyli oznacza tylko tyle, że można przez ten zestaw linii przejechać tylko z jednej strony - i tyle. Różnica między P-3a a P-3b jest taka, że według szczegółowych przepisów dotyczących znaków:

Natomiast:

I obrazkowo - P-3a wygląda tak:

Natomiast P-3b tak:

Czy linia jednostronnie przekraczalna zmienia pierwszeństwo? Trzeba stawać?

Nie, nic nie zmienia, przynajmniej nie w tym przypadku. Jeśli jesteśmy już na wspomnianym rondzie, to wiemy, że wszystkie wloty są podporządkowane i żaden znak nie sugeruje, że jest inaczej. P-3 informuje wyłącznie o tym, że w tym miejscu nie można przejechać w drugą stronę - co ma sporo sensu, bo postawienie tam "zwykłej" przerywanej nie do końca byłoby zgodne z przepisami i przy okazji wypaczałoby ideę para-turbinowego ronda, które tutaj powstało.

Oczywiście P-3 może wpływać na pierwszeństwo w sytuacji, kiedy zmieniamy "przez" ten znak pas, ale tylko na tym poziomie, że wyznacza krawędź pasa, a przy zmianie pasa należy ustąpić pierwszeństwa tym, którzy na nim są. To tyle - a w przypadku jazdy po tym rondzie wszystkie wloty są i tak podporządkowane, więc nasze zmiany pasów nie mają znaczenia w ogólnym rozliczeniu.

REKLAMA

I w przypadku tego ronda - można na ten znak nie zwracać większej uwagi, skupiając się może jedynie na tym, żeby przekraczać go od właściwej, przerywanej strony.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T13:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T17:26:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T15:20:47+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T12:30:14+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Nie warto próbować zatrzymywać pijanego kierowcy. Jeszcze sobie coś zrobicie

Ruszy, potrąci was, przejedzie po nodze albo wepchnie pod inne auto. Nie warto się narażać. Dla spokojnego ducha lepiej zadzwonić na policję.

Nie warto próbować zatrzymywać pijanego kierowcy. Jeszcze sobie coś zrobicie
REKLAMA

Przez ponad 25 lat jazdy kilka razy miałem na drodze styczność z pijanymi kierowcami. Odkąd istnieją telefony komórkowe zdarzyło mi się nawet wtedy zadzwonić na policję. Podałem miejsce, markę i numer rejestracyjny samochodu i uznałem, że to już wszystko co mogę w tym momencie zrobić. Nawet raz jechałem kawałek za takim kierowcą i podałem policji do której wsi dokładnie skręcił.

Nie przyszłoby mi jednak do głowy takie bohaterstwo jak na poniższym filmie:

REKLAMA

Nagrywający widzi dziwnie jadącego kierowcę, który w dodatku wykonuje niebezpieczny manewr – objeżdża go z lewej strony, żeby skręcić w prawo, potem ma problem z utrzymaniem toru jazdy na wprost. Ale zjeżdża z buspasa, więc chyba występuje jakieś połączenie między wzrokiem a mózgiem. Kiedy samochody zatrzymują się na światłach, kierujący z auta z kamerą wybiega i próbuje otworzyć auto pijanego kierowcy. Szarpanina jest nieudana, pijany rusza na czerwonym, a bohater prawie się przewraca. Akcja dzieje się mniej więcej od 1:00.

Następnie trwa pościg

Nagrywający przejeżdża na czerwonym, ale pijany kierowca ucieka. Skręca w osiedle i doprowadza do kolizji, uszkadzając cztery zaparkowane samochody. Ucieczkę kontynuuje na nogach, ale w końcu zatrzymuje go policja, zapewne pod jego własnym blokiem. Akcja jak z amerykańskiego filmu akcji, jednak nie jestem w tej samej grupie, którzy nazywają nagrywającego kierowcę „bohaterem” i gratulują mu obywatelskiej postawy.

Po pierwsze: ten bohater nic nie osiągnął. Pijany kierowca zorientował się, że jest goniony, panika w połączeniu z alkoholem spowodowały utratę panowania nad autem i kolizję, w której szczęśliwie nikt nie został pokrzywdzony. Ale gdyby ktoś akurat wsiadał do jednego z tych zaparkowanych aut, to już tak różowo by nie było. Gdyby po prostu jechać za alkoholowym automobilistą, być może do tego zdarzenia w ogóle by nie doszło.

Po drugie: naraził siebie na zupełnie zbyteczne niebezpieczeństwo i to dwukrotnie. Najpierw – gdy pijany kierowca ruszył i go przewrócił. Dobrze, że przewracając się, nie poturlał się pod auta nadjeżdżające z naprzeciwka. Potem – gdy przejechał na czerwonym, aby gonić pijanego. Cała ta akcja, poza niemal-zrobieniem sobie krzywdy, dała dokładnie nic. I tak trzeba było zadzwonić na policję.

Czy tak w ogóle można robić?

Niby każdy może dokonać obywatelskiego zatrzymania z art. 243 kodeksu postępowania karnego. Niby każdy widząc łamanie prawa powinien zareagować, ale na miarę swoich możliwości. Poza tym artykuł 243 mówi o prawie do zatrzymania osoby łamiącej prawo, jeśli zachodzi podejrzenie że ta osoba ucieknie, a nie o obowiązku takiego postępowania. Trudno jest oczekiwać od obywateli, żeby sami bohatersko łapali bandytów. Co do przejazdu na czerwonym, nagrywający może powołać się na stan wyższej konieczności z art. 16 kodeksu wykroczeń, który brzmi:

Nie popełnia wykroczenia, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone nie przedstawia wartości oczywiście większej niż dobro ratowane.

Można powiedzieć, że chronił dobro w postaci bezpieczeństwa w ruchu drogowym, ale zarazem sam je narażał. Zapewne nie poniesie konsekwencji za przejazd na czerwonym, tyle że to nie czyni tego manewru mniej niebezpiecznym.

Podsumowując

Gdyby ten pijany kierowca uszkodził mój samochód, to goniłbym go ile tylko by się dało, uznając że policja raczej mi nie pomoże, jeśli sprawcy nie złapie się na gorącym uczynku. A jeśli do tego nie doszło, to szkoda się narażać, sprawę trzeba zgłosić możliwie szczegółowo, jeśli sytuacja na to pozwala – pojechać za pijanym kierowcą, żeby sprawdzić dokąd się udał, to na pewno ułatwi pracę policji. Nie warto jednak wszczynać szarpaniny i pościgu.

zdjęcie główne: Pixabay - Moonrid3r

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Lublin zrobił skocznię dla rowerzystów. Skończyło się wizytą w szpitalu

Czy można zrobić drogę dla rowerów, której stałym elementem są całkiem spore schody? W pogoni za innowacjami w dziedzinie aktywnej mobilności urzędnicy w Lublinie uznali, że tak.

Lublin zrobił skocznię dla rowerzystów. Skończyło się wizytą w szpitalu
REKLAMA

Efekt był niestety sprzeczny z prawdopodobnymi założeniami wydziału zajmującego się promowaniem poruszania się po Lublinie na rowerze i była nim konieczność uruchomienia pojazdu spalinowego, w którym pechowy rowerzysta kontynuował swoją podróż. Na jego nieszczęście tym pojazdem spalinowym była karetka, która przewiozła cyklistę do szpitala. Najchętniej napisałbym, że było to też na nieszczęście urzędników z Lublina, ale dobrze wiemy, co im grozi - nic.

Co wydarzyło się na schodach w Lublinie?

REKLAMA

W dużym skrócie: rowerzysta, poruszający się drogą dla rowerów w Lublinie... spadł ze schodów. Nieszczęśnik został przewieziony karetką do szpitala, a na miejscu - patrząc na zdjęcia - pojawiła się nawet policja. Początkowo pojawiły się informacje, że rowerzysta był nieprzytomny, a w sieci sugerowano, że nie zauważył schodów. Według przedstawicieli policji, z którymi rozmawiał serwis lublin112, sytuacja nie była jednak aż tak dramatyczna - poszkodowany był podobno "przytomny i kontaktowy", a całe zdarzenie nie wynikało z tego, że nie zauważył schodów, a z tego, że próbował zjechać po fragmencie przeznaczonym dla wózków i doszło do pęknięcia widelca.

Fragmenty wypowiedzi policjantów nie sugerują przy tym, żeby zauważyli na miejscu coś nieprawidłowego. Więc skoro oni nie zadają pytań, to niech będzie, że ja zadam urzędnikom z Lublina kilka - i to niezbyt przyjemnych.

Na przykład:

Skąd się wzięły schody na drodze dla rowerów?

Technicznie w tym miejscu nie ma schodów na drodze dla rowerów. Jeśli przyjrzeć się znakom pionowym, droga dla rowerów kończy się jakiś metr przed nimi, a potem zaczyna jakieś 2-3 m za nimi. O tym jednak za chwilę, bo niestety zupełnie nie jest tak, jak to sobie urzędnicy narysowali.

Same schody na tej trasie wzięły się jednak z bardzo prozaicznego i powszechnego w Polsce powodu. Lokalny wydział ds. czegoś związanego z mobilnością musiał się wykazać nowymi kilometrami tras, więc zapewne wybrano odcinki, gdzie można podzielić dotychczasowy chodnik/drogę dla pieszych na część pieszą i rowerową, do tego zrobić to jak najtaniej i proszę bardzo - można się wykazać progresem i utrzymać stanowisko.

Zgodnie z internetowymi doniesieniami tak właśnie było - lubelska Aleja Młodości, i nie tylko ona, doczekała się znaków pionowych i nagle z chodnika - zapewne używanego też przez rowerzystów - stała się drogą dla pieszych i drogą dla rowerów z prawdziwego znaczenia. Fakt, że lata temu nie była z myślą o rowerzystach planowana - stąd i całkiem spora liczba całkiem spory schodów - w niczym tutaj nie przeszkadzał. Widać zresztą na historycznych zdjęciach, że postawiono tutaj na "nie naróbmy się za bardzo":

Rok 2011:

Rok 2017, w którym powstała już obecna, dwukolorowa nawierzchnia, ale żadnego oznakowania nie było:

I rok 2023, kiedy namalowano oznakowanie poziome, ale pominięto oznakowanie pionowe, co sprawia, że dalej na dobrą sprawę mamy do czynienia z chodnikiem.

Żeby było zabawniej, te schody, które pokonały właśnie pierwszy rowerowy widelec, nie są jedynymi na tej trasie. Na drugim końcu znajdziemy bowiem taki twór:

Z którym, jak widać, rowerzyści poradzili sobie sposobem. Co jednak szczególnie urocze, cały ten ciąg - podobnie jak zresztą inne, utworzone w tym miejscu w podobny sposób, nie jest połączony z żadnym innym ciągiem rowerowym czy pieszo-rowerowym. Z jednej strony kończy się schodami, z drugiej urywa od linijki.

I gdyby ktoś pytał, to tak - większość z tych ciągów nie jest prawidłowo oznakowane. Przykładowo kilkaset metrów obok istnieje taki twór:

Który bez znaków pionowych jest nadal chodnikiem, tylko z namalowanym śmiesznym rowerem. Zdjęcie pochodzi przy tym z połowy zeszłego roku, a jeśli zerkniemy na kwiecień 2021 r., to zobaczymy, że nawet i tych elementów poziomych brak:

W skrócie: Lublin 5 lat temu zbudował dwukolorowy chodnik, po 5 latach dorysował na nim rowerek i uznał, że zostanie w ten sposób globalnym liderem zrównoważonej mobilności. Historia jak z każdego miasta w Polsce, więc czas przejść do drugiego pytania:

Czy rowerzysta mógł zauważyć, że tam są schody?

Musiał, skoro próbował po nich zjechać, ale na wszelki wypadek wysłaliśmy naszego specjalnego wysłannika na miejsce, żeby zobaczyć, jak to wygląda w praktyce. I powiedzmy - tak, jest szansa, żeby tych schodów nie zauważyć, choć rowerzysta siedzi też trochę wyżej, niż stoi człowiek robiący zdjęcie, więc pewnie może je zauważyć wcześniej.

Czy natomiast taka konstrukcja jest bezpieczna? Naprawdę trudno ją za taką uznać. Dla mieszkańców, którzy znają teren - pewnie tak. Dla kogokolwiek przyjezdnego - obecność schodów w takim miejscu zdecydowanie będzie zaskoczeniem.

Co zmusza do zadania pytania, czy organ, który zatwierdził taki projekt organizacji ruchu, faktycznie przyłożył się do weryfikacji i rzetelnej oceny tego, czy taka organizacja będzie zapewniała odpowiednie bezpieczeństwo. A jest to jego absolutnym obowiązkiem.

"Ale przecież rowerzysta ma znak końca ścieżki rowerowej, więc to jego wina".

I tu się pojawiają dwa problemy. Po pierwsze - C-13a, czyli przekreślony rower, nie oznacza, że należy zsiąść z roweru. Oznacza tylko i wyłącznie koniec drogi przeznaczonej tylko i wyłącznie dla rowerów, i zapewniającej rowerzyście specjalne przywileje. Znakiem, który nakazywałby zejście z roweru i prowadzenie go byłoby w tym przypadku tylko i wyłącznie C-16 (czyli ludzi z drogi dla pieszych).

Tu się widelec złamał.

I tutaj przechodzimy do kluczowego problemu - te znaki w ogóle nie powinny tutaj stać.

Jeśli jesteśmy odrobinę leniwi i zerkniemy tylko do rozporządzenia w sprawie znaków i sygnałów drogowych, dowiemy się, że znak C-13a to "koniec drogi dla rowerów" i "oznacza koniec drogi przeznaczonej dla kierujących rowerami". Póki co się zgadza, ale chcemy postępować zgodnie z prawem, więc sięgamy do rozporządzenia w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych (i tak dalej), i wtedy dowiadujemy się, że:

Oraz:

Sprawdziłem przy okazji i taki zapis funkcjonuje jako obowiązujący co najmniej od drugiej połowy 2019 r.

Co oznacza, że jeśli chcemy zakończyć drogę dla rowerów "bo tak", jak w przypadku Lublina, to nie można tego zrobić znakiem C-13a, bo jedynym dopuszczalnym zastosowaniem jest pokazanie w ten sposób rowerzystom, że kończy się DDR i zaczyna jezdnia/droga z innymi pojazdami.

Zamysłem urzędników z Lublina było prawdopodobnie zasugerowanie, że w tym miejscu jest wyłącznie droga dla pieszych, co zostało w rozporządzeniu wyraźnie i wprost zakazane. Stworzyli też przy okazji wspaniałą plątaninę, gdzie rodzic z dzieckiem w wózku musi wejść na DDR - co jest nielegalne przy obecności obok drogi dla pieszych - żeby wprowadzić wózek po pochylni, po czym... ląduje znowu nielegalnie na drodze dla rowerów i w razie kolizji z rowerem to on będzie winny. Brawo.

"Ale tak jest przecież od lat"

Mniej więcej tak wypowiadają się mieszkańcy cytowani przez lublin112.pl. Można przyjąć, że - skoro na miejscu była policja i uznała, że wszystko spoko, bo i pewnie sama opiniowała ten wspaniały projekt - to urzędnicy też uznają, że tak jest od lat i jest spoko, nawet jeśli będzie niezgodnie z przepisami. A potem odtrąbi się jakiś kolejny sukces i... dalej będzie spoko.

REKLAMA

Zostaje już chyba tylko powtórzyć po raz kolejny apel - przestańcie już budować drogi rowerowe. Nie umiecie i nie chcecie umieć.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T13:45:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-01T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T17:26:48+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T15:20:47+02:00
Aktualizacja: 2025-05-30T12:30:14+02:00
REKLAMA
REKLAMA