Siedem dni, pięćset kilometrów i Trzy Krzyże. Ford Mustang Mach-E w teście
Ma logo z galopującym koniem na masce, jest szybki, da się nim zabić kilka much na bocznych szybach, a na warszawskim Placu Trzech Krzyży spotterzy robią mu zdjęcia. Oto elektryczny Ford Mustang Mach-E.
Warszawski plac Trzech Krzyży to ulubione miejsce właścicieli supersamochodów. Jeśli ktoś ma w tym mieście Ferrari czy Lamborghini, niemal na pewno lubi raz na jakiś czas przejechać się powoli (zwłaszcza odkąd zamontowano tam próg zwalniający) ulicą Żurawią i potem zrobić okrążenie po placu. W normalnych czasach po drodze wpadłaby jeszcze kawa wypita niespiesznie w jednym z ogródków tamtejszych knajpek. Teraz musi wystarczyć kubek na wynos w aucie. W obecności na „pl. 3+”, jak niektórzy piszą o tym miejscu w internecie, nie chodzi jednak o dostarczanie sobie kofeiny.
Każdego dnia, gdy tylko pogoda jest wystarczająco ładna, na placu ustawiają się całe rzędy fotografów, polujących na przejeżdżające, ciekawe samochody. To tak zwani carspotterzy. Ich zdjęcia trafiają potem na przeróżne fanpage, a właściciele supersamochodów czują się mile połechtani, skoro ktoś robi zdjęcia ich wozom. Wielu z nich pewnie po to je kupiło.
Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Stało się. Gdy podczas jednego z pierwszych ładnych, kwietniowych dni, Ford Mustang Mach-E i ja wybraliśmy się na przejażdżkę akurat po tamtych okolicach, zobaczyłem wycelowane we mnie obiektywy. Co powinienem zrobić? Pewnie najlepsza byłaby przegazówka, by wszyscy w okolicy mogli unieść kciuk po usłyszeniu soczystego odgłosu silnika. Wciskam więc gaz… o nie, tutaj się tak nie da!
Ford Mustang Mach-E rzeczywiście przyciąga spojrzenia
Za uwiecznienie szarego Mach-E na słynnym, warszawskim placu milionerów odpowiada zapewne efekt nowości. Ten model – opisywany przez Forda jako najważniejszy od wielu lat – był długo wyczekiwany i wzbudził sporo dyskusji, w których oczywiście padały takie słowa jak „profanacja”, „koniec prawdziwej motoryzacji” i tak dalej.
Nie tylko fotografowie odwracali się za Mustangiem na prąd. Robili to też zwykli przechodnie i inni kierowcy. Pewnie byli ciekawi, dlaczego ten model ma logo z galopującym koniem. Na karoserii Mach-E niełatwo znaleźć znaczek Forda. Na początku myślałem, że w ogóle go tu nie ma. Błękitny owal zobaczyłem przypadkiem, gdy z wysokości pierwszego piętra zerknąłem na Mustanga Mach-E zaparkowanego pod oknem. Gdzie jest? Na samej górze przedniej szyby. Ciekawe, ilu właścicieli auta odkryje to dopiero po kilku latach.
Sama sylwetka wozu też jest ciekawa. Łączy linię w stylu SUV-a coupe z lekko nadmuchanymi błotnikami i tylnymi lampami a’la Mustang. Moim zdaniem wyszło dobrze, bez popadania w przesadę. Mach-E nawiązuje do Mustanga, ale go nie parodiuje. Swoją drogą, po statycznym pokazie wydawało mi się, że ten samochód jest gigantyczny. Tak naprawdę, jego długość to 4,7 m. Jasne, trudno nazwać go „małym”, ale to tyle samo, ile mierzy Opel Astra kombi…
Uwagę zwracały też klamki. A raczej ich brak, na pierwszy rzut oka
Wchodzenie do Mach-E różni się od otwierania innych aut. Trzeba wcisnąć przycisk na słupku, a potem pociągnąć za mini-klamkę umieszczoną poniżej. Można też wpisać kod, klikając w cyfry wyświetlające się nad przyciskiem, ale to zostawmy Amerykanom. Czy to wszystko jest wygodne? Tak, ale gdybym filmował miny znajomych, którzy pierwszy raz mieli wsiąść do Mach-E i nie wiedzieli, jak się za to zabrać… to pewnie by się na mnie obrazili. Nic dziwnego.
Żeby wysiąść, trzeba pociągnąć za klamkę ukrytą tam, gdzie w większości aut mamy przyciski do otwierania szyb. Zdarzyło mi się na początku kilka razy pomylić i odruchowo prawie otwierałem drzwi zamiast szybę.
Co widać po wejściu do auta?
Wielki ekran, przede wszystkim. Wygląd menu jest przejrzysty jak woda w górskiej rzece, a wpadki związane z płynnością działania prawie się tu nie zdarzają. Jedyna, jaką zauważyłem, dotyczyła odtwarzania muzyki. Przez dłuższy czas Ford Mustang Mach-E nie mógł pokazać na wyświetlaczu tytułu piosenki ze Spotify, której słuchałem. Ale ja i tak w kółko słucham tego samego, więc przeżyłem bez tej informacji.
We wnętrzu Mach-E dziwi mnie brak wyświetlacza head-up. Jest podłużny ekranik pod szybą, ale to nie to samo.
Ruszamy. Tylko który tryb wybrać?
Szkoda, że wybór trybów jazdy nie odbywa się ani po wciśnięciu przycisku na kierownicy (jak np. w nowych Audi RS albo w Cuprze) ani po przekręceniu np. jakiejś gałki na kokpicie. Trzeba klikać w ekran. Owszem, nie jest trudny w obsłudze, ale jednak całość odwraca uwagę od drogi… zwłaszcza gdy chcemy włączyć tryb Sport tuż przed ważnym starciem spod świateł.
Aha, prawie bym zapomniał: trybu Sport nie ma, bo nazywałby się zbyt nudno. Zamiast niego jest ustawienie o nazwie „Untamed”, czyli „Nieokiełznany”. Da się wybrać też cichy tryb „Whisper” („Szept”), w którym wóz staje się doskonałą maszyną do zakradania się gdzieś… gdzie można się zakraść.
Ja i tak najczęściej jeździłem w trybie „Active”, w którym wóz reaguje na styl jazdy. Podczas wciskania gazu do podłogi, stawał się nieokiełznany – czyli przełączał się w takie ustawienie.
Łatwo je poznać, bo wtedy Ford Mustang Mach-E udaje, że wcale nie jest Mach-E
To znaczy, że z głośników emituje wtedy odgłos „prawdziwego” Mustanga z silnikiem V8. Fajne czy śmieszne? Obydwie odpowiedzi są prawdziwe. Podczas tygodniowego testu raczej mnie to bawiło. Pytałem w kółko pasażerów „słyszysz? słyszysz?” i patrzyłem na ich reakcje. Zwykle były jednak bardziej powściągliwe niż moja.
Nie wątpię, że na dłuższą metę, ten efekt mógłby mnie męczyć i musiałbym go wyłączyć. Z drugiej strony, o ile w trybie „Untamed” działa przez cały czas, o tyle w „Active” tylko przy naprawdę mocnym przyspieszaniu. A ono ma to do siebie, że po prostu się nudzi. Jeśli ktoś ma auto od kilku miesięcy, nie będzie mu się chciało tak często sprawdzać, czy Ford Mustang Mach-E naprawdę osiąga 100 km/h w niecałe 6 s i czy jego 351 KM to rzeczywiście rącze mustangi, czy raczej ospałe kobyły z targu w Końskich.
Przyspieszenie jest naprawdę przyjemne
Nudzi się – to jasne, ale gwarantuję, że po jakimś czasie nudzą się nawet osiągi Bugatti Chiron. A przynajmniej tak opowiadają zblazowani, arabscy milionerzy, sącząc kawę.
Ford Mustang Mach-E sprawnie rusza (ma napęd AWD), jest szybki i świetnie reaguje na gaz, choć to jeszcze nie jest poziom, przy którym pasażerowie krzyczą, jak np. w testowanej przeze mnie kiedyś Tesli Model 3 albo w Porsche Taycan. Kto chce usłyszeć krzyk, niech poczeka na jeszcze mocniejszego Forda w wersji GT.
Jeśli ktoś koniecznie chce się poznęcać i marzy też o tym, żeby pasażer powiedział mu coś w rodzaju „więcej nie wsiadam z tobą do samochodu!”, może spróbować wprowadzić Mach-E w kontrolowany (oby!) poślizg. Da się, znaczy oczywiście na zamkniętym terenie dostosowanym do takich manewrów.
Ogólnie, Ford Mustang Mach-E oferuje bardzo ciekawe wrażenia z jazdy. Czy w stylu spalinowego Mustanga? Mimo prób, nie do końca, ale chyba nikt nie miał złudzeń, że tak będzie. Ważne, że można się uśmiechnąć. Ale czy kwestia zasięgu nie psuje całej radości?
Ford Mustang Mach-E: zasięg
Jak być może wiecie, jestem przewrażliwiony na punkcie zasięgu w autach elektrycznych, a znikające cyferki na komputerze pokładowym powodują u mnie palpitacje serca i nerwowe sprawdzanie trasy na nawigacji.
Na szczęście tutaj dzięki wielkiemu akumulatorowi (to wersja ze zwiększonym zasięgiem, więc pojemność „baterii” wynosi 98 kWh) zasięg przy pełnym naładowaniu auta to okrągłe 500 km. Czyli na tyle dużo, że można być spokojnym i nawet wybrać się w jakąś przyzwoitą trasę.
Zużycie energii: w mieście 18-20 kWh, poza miastem na drogach krajowych 23, na autostradzie 30. Uwaga, podczas jazdy na drogach typu „S” albo „A” można się łatwo zapomnieć. Ze względu na dobre wyciszenie, łatwo przekroczyć 120 czy 140 km/h, przy których zużycie energii jeszcze nie jest tak duże. Powyżej tych prędkości mocno rośnie, jak przystało na auto elektryczne. To dobry bat na ludzi nadużywających świateł drogowych na lewym pasie: nie jedź za szybko, bo utkniesz na poboczu z pustym akumulatorem i nie dojedziesz nigdzie.
Za duży akumulator trzeba zapłacić
Nie chodzi tylko o pieniądze, ale i o masę własną auta. Sięga niemal 2200 kg, co czuć podczas jazdy. Na zakrętach nie jest na szczęście źle, bo sprawę ratuje nisko umieszczony środek ciężkości. Gorzej robi się na nierównościach. Ford Mustang Mach-E jest „wyjściowo” ustawiony dość twardo, a na powoli przejeżdżanych, krótkich, poprzecznych przeszkodach w rodzaju progów zwalniających, można się poczuć trochę jak w obładowanej taczce.
Mimo wszystko, wolę ciężki wóz z dużym zasięgiem niż lekki z małym. Wygląda na to, że jak na razie w świecie aut na prąd nie da się tego pogodzić. Lotusie, gdzie jesteś?
Ford Mustang Mach-E ma jeszcze kilka wad
Wracając do ekranu - ma po prostu za dużo funkcji. Włączanie trybów jazdy to jedno, a drugie to ustawianie mocnego hamowania po zdjęciu nogi z gazu. Mach-E może zatrzymać się do zera bez dotykania hamulca, co jest świetne, ale żeby włączyć lub wyłączyć ten tryb (nazywa się „sterowanie pedałem gazu”), trzeba wejść w odpowiedni zaułek wyświetlacza. Trudno to zrobić na szybko, na przykład przed parkowaniem.
Jeśli jesteśmy już na parkingu: nie potrafiłem włączyć kamery z przodu, choć wiem, że tam jest, bo kilka razy samoczynnie się uaktywniła, gdy podjeżdżałem do przeszkody. Być może odpowiedni przycisk istnieje, ale chyba ukryto go trochę zbyt głęboko, skoro go nie znalazłem. Ewentualnie nie jestem najbardziej spostrzegawczym człowiekiem na świecie.
Ale tydzień z tym wozem upłynął mi przyjemnie
Miło jest jeździć autem elektrycznym, które ma na tyle duży zasięg, że przestaje się o nim myśleć. Poza tym, to szybki, wygodny wóz, a wady związane z obsługą funkcji za pośrednictwem ekranu raczej nie będą przeszkadzać klientom na auto elektryczne. Z założenia, są raczej otwarci na nowinki techniczne, a Ford pewnie bardzo by chciał, by do Mach-E przesiedli się z Tesli. To by oznaczało, że obsługę ekranu jednym palcem mają już w małym palcu. Czy jakoś tak.
A co do przesiadania się, Tesli i w ogóle konkurencji: opisywany Ford Mustang Mach-E w mocniejszej wersji ze zwiększonym zasięgiem i AWD, kosztuje wyjściowo 286 310 zł. Jeśli ktoś chce jeździć takim autem, jak widoczne na zdjęciach, musi dodać do tego jeszcze trochę złotówek na pakiety wyposażenia, obejmujące m.in. lepsze audio czy szklany dach. Razem wyjdzie trochę ponad 300 tysięcy złotych.
Jak wyglądają konkurenci? Niemiecko-czeskie rodzeństwo, czyli Skoda Enyaq i VW ID.4, gra raczej w innej lidze pod względem osiągów. Tesli Model Y jeszcze nie można kupić. Podobnie z Audi Q4 e-tron. Zostają BMW ix3 (trochę słabsze), Volvo XC40 Recharge P8 (sporo mniejsze) i Mercedes EQC (droższy).
Ale tym modelom raczej nikt nie zrobi zdjęcia na żadnym modnym placu. Ford Mustang Mach-E wyróżnia się wyglądem i prowokuje nazwą. To jego niemierzalne zalety. A ja lubię samochody, które trochę denerwują ludzi.
Fot. Tomasz Domański