Za siedem lat nie będziesz miał samochodu, chyba że uciekniesz z miasta. Witajcie w C40
Po 140 latach istnienia motoryzacji mamy zakończyć ją w siedem lat. To tzw. ambitny cel inicjatywy C40, którą przyjęło wiele miast europejskich. Czy jest realny? Sami sobie odpowiedzcie.
C40 – nie chodzi tu o Volvo, a o inicjatywę, którą przyjęły takie miasta jak Berlin, Rzym, Paryż, Barcelona czy Sztokholm. Bierze w niej udział także Warszawa. To zespół niesłychanie ambitnych celów dotyczących radykalnej redukcji CO2, które mają pozwolić utrzymać wzrost temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Problem w tym, że my już to przekroczyliśmy, a według wszelkich prognoz, temperatura na Ziemi do końca tego wieku wzrośnie o 6 stopni, zmiatając nas z planszy, czego byśmy nie zrobili i żyjemy wyłącznie dlatego, że klimat ma pewne opóźnienie w reagowaniu na emisje.
Ludzie jednak próbują, a jedną z prób jest inicjatywa C40
C40 jest raczej zespołem pobożnych życzeń, niż twardym planem, którego trzeba trzymać się za wszelką cenę. Dlatego jeśli nie uda się zrealizować tych celów, nie zostaniemy ukarani. Są one jednak dość dziwne. W jej założeniach jest oczywiście redukcja liczby samochodów prywatnych. Do ilu? To zależy, bo albo mamy cel progresywny (190 aut na 1000 mieszkańców), albo „ambitny”. Ambitny oznacza zero samochodów prywatnych. Całkowite zero. Ale oczywiście tylko w Warszawie, bo już w Legionowie i Piasecznie – nie. Chyba, że też wdrożą agendę C40.
Spróbujmy sobie taką koncepcję zwizualizować
Widzę na początek parę problemów do rozwiązania. Pierwszy i najważniejszy jest taki, że przez 140 lat opieraliśmy budowę naszej cywilizacji technologicznej między innymi na motoryzacji. Jest ona jednym z filarów naszego codziennego funkcjonowania, ale również mocno ukształtowała nasz świat i życie. I teraz, po 140 latach ktoś mówi: od jutra koniec. Na motoryzacji opiera się znaczna część gospodarki, ten segment zatrudnia w Polsce setki tysięcy, jeśli nie miliony osób. Dealerzy, serwisy, sklepy, stacje benzynowe - to wszystko ma zniknąć, ponieważ będzie zbyteczne. Zniknąć ma możliwość przemieszczania się po drogach, które zostały wybudowane dokładnie w tym celu, nawet jeśli przemieszczasz się bezemisyjnie, i to wszystko ma się zdarzyć w okresie siedmiu lat. To oznacza, że np. z Warszawy powinno od tego roku ubywać 145 tys. samochodów rocznie, czyli codziennie należałoby wyrejestrowywać 400 samochodów i nie rejestrować żadnych nowych, i tak przez siedem lat. Jak oceniacie realizm tego planu?
Ludzie korzystają z tego, co zostało im dane
Jeśli otaczają nas szerokie jezdnie, a miejsca do których potrzebujemy się dostać znajdują się w sporej odległości, będziemy korzystać z samochodów. Gdyby Warszawa była jak Wenecja, a ulice miały 1,8 m szerokości, to byśmy nie korzystali. W celu osiągnięcia stanu zera samochodów prywatnych należałoby więc najpierw zrównać miasto z ziemią, a potem zbudować od nowa w duchu pieszoroweryzmu. Żadne pozorowane ruchy w rodzaju zwężenia jezdni i zabrania paru miejsc parkingowych nic nie dadzą. Potrzebna jest totalna demolka, tak aby powstał nowy ład, w którym samochód nie będzie potrzebny. Póki co, infrastruktura faworyzuje osoby usamochodowione i mogą one przemieszczać się szybciej i sprawniej. Podkreślam, że odległości do pokonania w Warszawie sprzed 50 lat były 2-3 razy mniejsze niż dziś. Obecnie 40 km między osiedlami nie jest niczym dziwnym. Przypomnę też, że wielkim nakładem środków zbudowano obwodnicę, która za 7 lat przestanie służyć mieszkańcom Warszawy (w myśl ambitnego planu).
Kolejna ciekawostka to: jak bardzo sprawny, szybki i pojemny musiałby być transport publiczny, żeby wyeliminował potrzebę jazdy samochodem w ogóle? No i biorąc pod uwagę gigarecesję i zapaść gospodarczą spowodowaną wycięciem istotnego segmentu PKB, kto miałby za to zapłacić?
Jeśli coś jest potrzebne, ale nie możesz tego mieć, powstaje frustracja
Żyjąc w świecie zbudowanym z myślą o jeździe samochodem, będąc zarazem zmuszonym do jego nieposiadania, odczujesz frustrację i poczucie niesprawiedliwości. Będzie ono tym większe, że w innych miastach takich restrykcji nie będzie. Zostaniesz wybrany do świecenia przykładem na własną szkodę, tak aby inni, niepodążający tą samą ścieżką, mogli mieć poczucie, że ktoś coś robi, a oni już nie muszą.
Jeśli za siedem lat mam nie posiadać samochodu i nie jeść mięsa, to przeprowadzę się tam, gdzie będzie to dozwolone
Ostatecznie po długich przemyśleniach, związanych głównie z wielogodzinnymi podróżami (nie samochodem), uznaję że praktycznie wszystkie problemy związane z obecnością samochodów w mieście są zmyślone i na siłę. Zanieczyszczenia emitowane przez samochody zabijają znikomą liczbę osób. W dodatku jest to niemierzalne, ponieważ żadnej naturalnej śmierci nie da się jednoznacznie przypisać samochodom. Dokładnie tak samo zabijają nas czajniki elektryczne - do ich zasilania używa się prądu. Prąd pochodzi z węgla, spalanie węgla to emisja CO2, emisja CO2 to fale upałów, a te podnoszą ryzyko śmierci. Robiąc sobie herbatę, jesteś częścią problemu.
Samochody zajmują przestrzeń w mieście. A co w tym złego? Domy zajmują jeszcze więcej przestrzeni. Prawie każdy ma łazienkę, z której korzysta pewnie przez 2 proc. czasu, bez problemu można by budować łazienki wspólne. Zajmowanie przestrzeni na parking nie jest w niczym gorsze niż zajęcie jej na dom, sklep lub boisko. Nie wiem skąd pomysł że miasto musi być naćkane domami stojącymi jeden na drugim żeby oszczędzać przestrzeń. Jeśli zajmowanie przestrzeni jest złe w założeniu, to domy należy burzyć a nie budować, drogi zaorać, hale przemysłowe zrównać z ziemią i oddać wszystko naturze, a nadmiarowych ludzi poddać egzekucji, żeby nie zajmowali przestrzeni. To nie oznacza, że nie jest potrzebna równowaga między domami a parkingami, ale ich istnienie w formie „problemu” to zwykła bzdura.
Samochody powodują hałas
Tak, to jest problem. Wyobraźmy sobie jednak, że samochody znikają. Czy sądzicie, że w XIX-wiecznych miastach było cichutko? Nie, gwar był nawet większy, po prostu pochodził z innych źródeł. Turkot kół wozów po bruku, rżenie koni, krzyki woźniców, dzwoniące tramwaje - nie było wcale cicho.
Samochody zabijają pieszych w wypadkach: to prawda. W Warszawie w 2022 r. zginęło 30 pieszych. Zgaduję, że wypadki drogowe w Warszawie są pewnie gdzieś w 3. dziesiątce przyczyn śmierci. Ale tak, warto walczyć o bezpieczeństwo, uniemożliwiając szybką jazdę w mieście. Tylko że to nie jest najbardziej palący problem.
Założenie, że prywatna motoryzacja jest zła, też jest durne
Nie bardzo rozumiem w czym prywatna motoryzacja jest gorsza od nieprywatnej. Kierowca Ubera wiozący wieczorem panią do towarzystwa jest w porządku, ale lekarz jadący prywatnym samochodem do pacjenta już nie. Taksówkarz wiozący pijanych imprezowiczów – ekstra, nauczycielka jadąca samochodem do szkoły uczyć dzieci – odpada. To jakaś piramidalna bzdura, poza tym mam wrażenie że nie mamy jako społeczeństwo żadnego moralnego prawa oceniać, kto może, a kto nie może jechać samochodem. Opinia społeczna w tej sprawie jest zresztą jednoznaczna: 97,98% respondentów (dane szacunkowe) uważa, że „inni powinni zrezygnować z samochodów, ale ja mam ważny powód i nie mogę”. To kazus prezydenta Warszawy, urzędnika samorządowego, który mieszkając i pracując przy samej linii metra, do pracy jeździ autem. To jest przecież Zupełnie Inna Sytuacja (ZIS).
Korea Północna, to nawet nie jest ona
W każdym razie mogłoby się wydawać, że założenie „zero aut prywatnych” po prostu cofnie nas do poziomu Korei Północnej, gdzie ten stan rzeczy utrzymuje się od wielu lat. Nie będzie to jednak prawdą, ponieważ Korea Północna jest zorganizowana zupełnie inaczej, tzn. bezsamochodowo od samego początku. W naszym przypadku nie będzie to rzeczywistość KRLD, ale coś znacznie gorszego, ponieważ oni nigdy prywatnej motoryzacji nie zaznali, a my mamy być jej pozbawieni. Ponadto koncepcja przewiduje, że brak samochodów prywatnych będzie się kończyć na granicach Warszawy – wyobrażacie sobie to? Wszyscy mieszkańcy miejscowości przyległych będą mogli mieć auta i śmigać nimi po mieście, a warszawiacy jako mieszkańcy drugiej kategorii – nie. Tylko czekać aż poszczególne dzielnice ogłoszą secesję i obwołają się osobnymi miastami. Tak przy okazji, to dobry pretekst do wojny domowej – bo dokładnie tym się to zakończy.
Być może rzeczywiście cała motoryzacja była błędem
Być może od momentu gdy „fardier” Nicolasa Cugnot potoczył się o własnych siłach, rozpoczęliśmy zjazd po równi pochyłej jako gatunek i należało tego wszystkiego nie robić. Jest jednak trochę za późno na odwrócenie tego błędu w kilka lat i stwierdzenie „OK, zaczynamy wszystko od zera, ale bez samochodów”. To zresztą całkowicie nierealne. Jedynym powodem dla którego do końca XIX wieku nie używaliśmy samochodów było to, że jeszcze ich nie wymyślono. Jak tylko się pojawiły, zaczęły być użytkowane. Owszem, wynalazki odchodzą w przeszłość, jeśli pojawiają się nowe, które robią to samo, tylko lepiej. Zamiast mieczy mamy czołgi, zamiast walkmana - Spotify, a co proponowane jest zamiast samochodu? Nic, albo rower, który jest tak samo porównywalny z samochodem jak łopata z koparką. Wszyscy ludzie musieliby więc gremialnie zgodzić się, że w imię rzekomego wyższego dobra, muszą zrezygnować ze swojego komfortu i poziomu życia i oddać to co posiadają bez zastępstwa. To nigdy nie nastąpi w demokracji i kapitalizmie, do tego będzie potrzebny cyfrowy totalitaryzm.
Podsumowując
Przypomnę, że trwa nieustanne przesuwanie słupka, do którego mamy dobiec. Z początku chodziło tylko o „uporządkowanie parkowania i budowę dróg rowerowych”, z tego w ciągu paru lat doszliśmy do „NIE WOLNO CI POSIADAĆ NICZEGO NA WŁASNOŚĆ”. Nikt się temu nie sprzeciwia, bo żabę gotuje się dość wolno. Długi marsz przez instytucje może trwać i 100 lat, najważniejsze żeby ideologia zwyciężyła.
Obecna sytuacja, tzn. „możesz mieć prywatny samochód i go używać”, nie przeszkadza nikomu oprócz garstki krzykliwych szaleńców. Za cel postawili sobie oni zniszczenie świata, w którym żyją i dzięki któremu żyją. Gdyby nie obecna cywilizacja, 19-letnia Greta Thunberg byłaby już mężatką w drugiej ciąży i codziennie rano doiłaby krowę, podczas gdy jej mąż pracowałby w polu aby pozyskać jedzenie. Z całą pewnością nie umiałaby czytać, ale gorliwie chodziłaby do kościoła. Jednak jako produkt obecnego systemu może pozwolić sobie na udawanie walki z nim, w rzeczywistości w stu procentach realizując jego zamiary.
Tak samo jest z założeniami C40 i likwidacją motoryzacji prywatnej do roku 2030. Ktoś mógł to wymyślić, bo ktoś inny za niego pozyskał jedzenie, ciepło i inne potrzebne rzeczy do bycia aktywistą, który te rzeczy chce zwalczać. Jeśli one faktycznie znikną, jeśli zlikwidujemy całą branżę moto, całą branżę lotniczą i cały przemysł mięsny i mleczny, nie uratuje nas żadna technologia. Wrócimy do zagadnienia „jak nie umrzeć z głodu”. Plusem tej sytuacji jest to, że znikną też aktywiści. Minusem - to, że moje dzieci będą musiały brać w tym udział.
Znam jednak sposób, żeby to wszystko nas ominęło. Do 2030 r. wypada po prostu przestać oddychać.