Najwyższy czas wprowadzić ograniczenie prędkości na Nurburgringu, a najlepiej go zlikwidować
Śmiertelny wypadek na torze Nurburging właśnie daje paliwo różnemu rodzaju organizacjom od lat walczących o jego zamknięcie. W końcu im się uda.
Myślę, że zaczęło się to jeszcze w łonie matki, gdzie docierały do mnie klaksony i wycie silników. Bałem się tego dźwięku. Gdy przyszedłem na świat, to mój pierwszy krzyk nie był krzykiem radości, tylko krzykiem rozpaczy. Podskórnie wiedziałem, że samochodziarze niszczą planetę. Mój aktywizm zaczął przejawiać się już podczas wychowywania na osiedlu w Bonn. Podkładałem wtedy gwoździe pod opony sąsiadom, którzy mieli samochody z silnikami Diesla. Bardzo nie lubię zapachu wydobywającego się z rur wydechowych tych wszystkich TDI, DCi i innych literek. Z czasem poznałem skuteczniejsze metody, dowiedziałem się, że najlepiej wstąpić do organizacji walczącej z kierowcami. Pewnego lata poznałem Ottona, który pokazał mi, że niedaleko naszego rodzinnego Bonn znajduje się mekka samochodziarzy z całego świata — Nurburgring. Pojechałem zobaczyć to miejsce na własne oczy. Za kilka euro można było jeździć po nim, tak jakby jutra miało nie być, jakby nikogo nie obchodziła planeta.
To doświadczenie zmieniło moje życie
Już wiedziałem, że muszę doprowadzić do zamknięcia tego miejsca za wszelką cenę. Rozsiewałem różne plotki Informowałem szeroko o tym, co się tam dzieje, zwracałem się do władz landu o to, żeby dokładnie przyjrzały się działalności toru, bo jest tam aż gęsto od nieprawidłowości. Prawie mi się udało, ale na mojej drodze stanęła organizacja Save The Ring. Musiałem zmienić metody pracy. Zapisałem się do tej organizacji, żeby rozsadzić ją od środka. Muszę się przyznać, że z pewnych rzeczy nie jestem dumny. Żeby nikt niczego nie podejrzewał, musiałem kupić BMW E46 z trzylitrową benzyną, żeby jeździć po torze. Bolało mnie to, że wyrządzam taką krzywdę planecie, a gdy pewnego dnia wczułem się w prowadzenie i wróciłem roześmiany z toru, to wiedziałem, że zbyt długo patrzyłem w otchłań, że ona teraz mnie pochłania. Bałem się, że przejdę na ciemną stronę, zanim uda mi się pokonać tor, z którym walczyłem.
Na szczęście moje wysiłki przyniosły efekt. W 2012 roku tor zbankrutował. Z radości podpaliłem E46. Nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. Czułem, że zmieniłem świat, że jestem jednym z tych anonimowych bohaterów, dzięki którym ludzkość zawdzięcza swoje przetrwanie. Ożeniłem się, znalazłem ciekawą pracę i wiodłem spokojne życie. Niestety jako gatunek mamy skłonność do autodestrukcji, zwłaszcza gdy gdzieś w oddali majaczy widmo zysków. Na horyzoncie pojawił się nowy gracz — amerykański fundusz, który dwa lata po bankructwie toru zapłacił za niego 70 milionów euro. Żałowałem, że nie miałem takiej sumy, bo wtedy otworzyłbym tam park krajobrazowy. Cały mój wysiłek poszedł na marne. Ludzie znów wrócili na tor, ryk samochodów roznosił się po pięknych lasach, a spaliny znów zaczęły zbierać żniwo.
Władze landu przestały odbierać moje telefony, stałem się pariasem
Wszyscy skupili się na torze i tym jak rozwinęła się dzięki niemu turystyka w regionie. Nie dociera do nich, że turystyka najlepiej rozwinęłaby się, gdyby ten tor został zamknięty. Ostatnio widziałem film z niejakim Kubicą, który pojechał po torze BMW M4. Miałem w końcu argument pokazujący jak bardzo niebezpiecznie jest na Nurburgringu. Niestety w urzędzie zostałem wyśmiany, powiedzieli mi, że Kubica wygląda tutaj jakby miał maksymalnie 50 km/h na liczniku, bo z takim spokojem i gracją steruje samochodem.
Myślałem, że wszystko stracone, gdy dowiedziałem się, że na torze Nurburgring zdarzył się śmiertelny wypadek. Okrążenie pokonywał kierowca w Porsche 911 GT3, gdy jego samochód zaczął dymić, a następnie doszło do wycieku płynu chłodniczego. Kierowca zjechał na bok, jednak na torze zostały plamy, które spowodowały problemy z przyczepnością innych kierowców. Po uszkodzone Porsche przyjechała laweta, w którą wjechał kierowca Mazdy MX-5, w którą następnie uderzyły kolejne samochody. Mazda zapaliła się, a kierowcy nie udało się uratować, pomimo wysiłków innych kierowców, znajdujących się na torze, którzy opuścili swoje samochody i próbowali ugasić ogień gaśnicami samochodowymi. W wypadku brało udział 10 pojazdów, jego bilans to jedna ofiara śmiertelna i cztery osoby w ciężkim stanie, które przebywają w szpitalu. Przykro mi z powodu wypadku, ale wiedziałem, że lepsza okazja do ponownej dyskusji o istnieniu toru już się nie zdarzy. Zadzwoniłem do kolegów z mojej organizacji i zaczęliśmy organizować protest. Tym razem się uda.
Śmiertelny wypadek na torze jako pożywka dla aktywisty? Przecież to głupie
Oczywiście, ale niestety jest niebezpiecznie blisko prawdy. Śmierć się najlepiej sprzedaje. Różne organizacje, które od lat walczą o zamknięcie toru, właśnie dostały do ręki odbezpieczony granat. To nic, że codziennie tor odwiedzają setki kierowców, którzy bezpiecznie odbywają rundkę czy dwie po torze. O nich się zapomina, mówi się o tym, że było zbyt szybko i zbyt niebezpiecznie, co w konsekwencji kosztowało życie jednego kierowcy i poważne obrażenia u innych. Dni takich torów są policzone, czy tego chcemy, czy nie. Zmierzamy do maksymalizacji bezpieczeństwa, coraz trudniej pogodzić się z tym, że takie rzeczy zdarzają się w sporcie, w hobby. Jazda samochodem po torze będzie nabierać coraz bardziej negatywnego wydźwięku, a wypadki będą wodą na młyn wrogów takich miejsc. Tor Nurburging albo zostanie zamknięty, albo zostaną tam wprowadzone radykalne ograniczenia prędkości, które będą zdejmowane tylko w czasie profesjonalnych wyścigów. Amatorzy będą musieli jeździć wolno. To tylko kwestia godzin, zanim pierwszy aktywista udzieli wywiadu przy wjeździe na tor i powie, że tutaj giną ludzie, czas to zamknąć. I tak służył już zbyt długo i kosztował zbyt wiele żyć.
Zdjęcie główne: areporter / Shutterstock.com