REKLAMA

Pojechał 227 km/h po mieście. Trudno tu pominąć winę infrastruktury

Jeśli kierujący samochodem jest w stanie rozpędzić się do 227 km/h w mieście, to znaczy że infrastruktura tego miasta to umożliwia. 

Pojechał 227 km/h po mieście. Trudno tu pominąć winę infrastruktury
REKLAMA
REKLAMA

2500 zł mandatu i zawieszone prawo jazdy to jedyna kara jaka czeka kierowcę, który rozpędził się do prędkości 227 km/h w mieście. Znalazłem to na Twitterze „Bandyci drogowi”.

W porównaniu z mandatem 5000 zł dla rowerzystki wjeżdżającej pod prąd na S8, kara wydaje się śmiesznie niska. Za coś takiego przydałoby się co najmniej pozbawienie wolności na parę tygodni i np. konfiskata pojazdu na pół roku. Jednak zupełnie nie o tym chciałem dziś napisać.

Jeśli infrastruktura miejska pozwala rozpędzić się do 227 km/h, to znaczy że miasto jest zbudowane na wzór amerykański

Ma szerokie, proste i wielopasmowe ulice. W oczywisty sposób na takich drogach będziemy jechać szybciej, ponieważ nie czujemy zagrożenia. Nie da się zrobić sześciopasmowej, prostej ulicy z gładkim asfaltem i szerokimi pasami ruchu, a potem oczekiwać, że kierowcy będą się tam trzymać ograniczenia do 50 km/h. Ktoś, kto ma taki pomysł, powinien przeczytać jakikolwiek podręcznik psychologii, gdzie wytłumaczony jest mechanizm podświadomego redukowania uczucia strachu. Jeśli jedziemy po wąskiej ulicy, gdzie z jednej strony jest ruchliwy chodnik, a z drugiej stoją zaparkowane auta, to pomijając że nie da się tam pojechać 227 km/h, to i tak wcale byśmy tego nie chcieli. Przekroczenie 30 km/h powoduje u nas dyskomfort, czyli uczucie strachu, że zaraz stanie się coś złego, dlatego zwalniamy. Tego poczucia nie ma np. na autostradzie, dlatego próbujemy tam cisnąć ile wlezie. Ewentualnie w mieście, jeśli na to pozwala.

Byłem w tym roku w holenderskim Utrechcie

To miasto zbudowane tak, że naprawdę nie ma się tam jak rozpędzić samochodem. Oczywiście poza jego gigantyczną, wielopasmową obwodnicą. Mówię o samym centrum, części gęsto zabudowanej – tam naprawdę prędkość większa niż 50 km/h jest nie do osiągnięcia, a najczęściej jest to 30 km/h. A co widzimy na zdjęciu z fotoradaru? Cztery pasy i ograniczenie do 60 km/h, do którego pewnie nikt się nie stosuje. Znalazł się więc w końcu szaleniec, który postanowił zobaczyć, ile naprawdę da się tam pojechać. I w tym przypadku jest to w całości jego wina, ale jeszcze do tej całości trzeba dołączyć winę tego, kto ten odcinek projektował. Albo trzeba tam dać wyższy limit prędkości, albo wprowadzić realnie skuteczne ograniczenia – może pomiar odcinkowy, może zwężenie pasów, a może jeden pas przeznaczyć na postój pojazdów. Od kiedy na „mojej” dużej ulicy z trzech pasów zrobiono dwa, a trzeci stał się parkingiem, prędkości tam rozwijane znacznie spadły.

Samochody są już tak mocne i szybkie, że trochę nie ma wyjścia

Przez lata obśmiewałem aktywistyczne płacze nad „miejskimi autostradami”, bo cóż z nich, skoro po ulicach jeździły Maluchy, Uno i Felicie. Ale dziś, gdy byle nowoczesny crossover premium osiąga 100 km/h w siedem sekund, sytuacja jest nieco inna. Auta wskutek wzrostu mocy stały się bardziej śmiercionośne dla otoczenia, ale jednocześnie bardziej bezpieczne dla ich pasażerów, a to chyba nie do końca powinno było iść w tym kierunku. Nie mówię, że wszystko trzeba zwęzić i dać strefę Tempo 30, ale kazus ulicy w mieście, gdzie dało się pojechać 227 km/h, powinien dać władzom tego miasta do myślenia.

Czytaj również:

REKLAMA

Zdjęcie główne: Pixabay - stokpic

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA