Elektryczny Citroen wywraca stolik. Co używanego na prąd kupimy za cenę nowego e-C3?
Nieco zszokowała mnie cena elektrycznego Citroena e-C3. Kosztuje on 110 tys. zł, co w najlepszym razie pozwala kupić jakiś samochód elektryczny z drugiej ręki.
110 tys. zł to do niedawna była cena samochody elektrycznego zarezerwowana tylko dla Dacii Spring. Dla wielu osób ten pojazd był nie do zaakceptowania ze względu na tzw. odczuwanie jakości. Rzeczywiście, z tym mógł być pewien problem – mnie się akurat Spring podobał, ale ja po prostu lubię graty, a najmniejsza Dacia ma taki delikatny powiew czasów późnej komuny. Poniżej: najpierw Dacia, a potem Citroen e-C3.
Dlatego uważam, że nowy Citroen e-C3 wywraca stolik – co ostatnio jest modnym sformułowaniem – bo za jego cenę można kupić albo Dacię Spring, albo używany samochód elektryczny. Ale dokładnie jaki? Sprawdziłem, jakie oferty ma dla nas rynek wtórny w cenie od 100 do 115 tys. zł, przy czym koniecznością była tu obecność wciąż ważnej, fabrycznej gwarancji, nawet jeśli ona ma się już ku końcowi. Oto 6 ciekawych ofert, które znalazłem.
Hyundai Kona Electric za 102 tys. zł - rok 2019
To zaskakujące, ale po pierwsze auto pochodzi od prywatnej osoby, nie jest oferowane przez komis lub dealera. Po drugie, ma białe tablice, ponieważ kupiono je w roku 2019, kiedy to nikt jeszcze nie wpadł na idiotyczny pomysł różnicowania rodzaju tablic w zależności od typu napędu auta. Moje doświadczenia z Koną Electric, chociaż krótkie, były nadzwyczaj pozytywne. Przede wszystkim mile zaskoczył mnie duży zasięg. 300 km jak na rok 2018 czy 2019 to było naprawdę coś. Ponadto auto było ciche i dobrze wykonane, a także, jak na swoje niewielkie rozmiary – całkiem praktyczne. Chętnie jeździłbym taką Koną Electric na co dzień, szkoda tylko że płyn chłodzący do akumulatorów tego auta jest chyba wykonany ze złota.
Ampera-E. Znacie takiego Opla? Możecie go nie znać, ponieważ ominął on całkowicie Polskę. Oferowano go w Niemczech, Austrii, Norwegii, Holandii i Szwajcarii. Na żadnym z tych rynków nie zdobył popularności, ponieważ jest to po prostu amerykański Chevrolet Bolt EV z innym znaczkiem, co między innymi oznacza amerykańską jakość spasowania wnętrza. Oprócz tego nie jest to jednak zły samochód – typowy podwyższony hatchback-mikrovan, i to z całkiem dużym zasięgiem, wynoszącym według normy WLTP ok. 420 km. Takiego właśnie dziwaka z roku 2019 za prawie równe 110 tys. zł oferuje dealer z Gdańska, podając że samochód ma zamontowany nowy akumulator trakcyjny z gwarancją. To niezła oferta, chociaż spodziewam się trudności z serwisowaniem tak nietypowego pojazdu w Polsce. Inna rzecz, że spodziewam się trudności z serwisowaniem każdego samochodu elektrycznego w Polsce.
Piękny kolor, 19 000 km w 3 lata i cena 105 tys. zł – mocny konkurent dla nowego Citroena e-C3, i to z tego samego koncernu. Oczywiście elektryczną 208-mkę testowaliśmy również na Autoblogu. Prowadzi się znakomicie, cieszy skutecznym systemem odzyskiwania energii, ale nie dostarcza obiecywanego przez producenta zasięgu. Co zresztą może budzić pewne obawy także w stosunku do nowego e-C3.
Sprzedawany egzemplarz z południa Polski niby nie ma już gwarancji ogólnej, bo ta wynosi dwa lata bez limitu kilometrów, ale gwarancja na akumulator to 8 lat. Problem w tym, że ta ochrona obejmuje utrzymanie pojemności akumulatora na poziomie minimum 70 proc. wartości nominalnej, czyli bardzo mało. Akumulator, któremu zostało 70 proc. pojemności właściwie nie nadaje się do użytku. Ale nie bądźmy złej myśli, elektryczny Peugeot wygląda ślicznie i świeci się jak słoneczko – nabywca na pewno się znajdzie. Chyba, że będzie wolał/a nowego Citroena e-C3.
Mazda MX-30 z z 2021 r. za 106 tys. zł
Citroen e-C3 może być tani i praktyczny, ale Mazda MX-30 ma niepowtarzalny styl, który nazwałbym stonowanym szaleństwem. Oczywiście zanim popadniecie w entuzjazm względem nabycia większego i wygodniejszego auta zamiast mniejszego, to przypomnę, że tylne siedzenie w takiej Maździe jest symboliczne, a zasięg wynosi od 125 do 200 km, w zależności od temperatury otoczenia. Ale przynajmniej za sprawą małego akumulatora dość szybko się ładuje. Nie do końca jestem przekonany, czy MX-30 nadaje się na jedyny samochód w rodzinie, moim zdaniem niekoniecznie. Natomiast można liczyć na wysoki poziom niezawodności, no i chyba na to, że nieprędko spotkamy na ulicy drugą, a to dla niektórych osób ważne.
Czas na mój typ w tym przeglądzie, i jest nim – bez zaskoczenia – Renault Zoe
To naprawdę nadzwyczaj udany mały samochód, który pomijając idiotyczny manewr z zabieraniem akumulatora po okresie leasingu, ma same zalety. Przede wszystkim Zoe pokonuje inne małe auta elektryczne realnie dużym zasięgiem. Przy okazji ma ładne wnętrze, sporo miejsca, dobrą widoczność i nawet, jak na małego elektryka, jakoś się prowadzi. Owszem, nie jest to pojazd, który chętnie przyjmuje prąd ładowania z typowego gniazdka 230V, zdecydowanie woli ładowanie prądem trójfazowym, ale kto kupuje auto na prąd, pewnie bierze pod uwagę montaż wallboxa. Wady? Brak możliwości jazdy w trybie one-pedal jak w Nissanie Leaf i oczywiście bardzo wysokie ceny aut nowych. Auto, które znalazłem na sprzedaż ma mocniejszy, 135-konny silnik (słabszy miał 110 KM) i fabryczną gwarancję w cenie 105 tys. zł, a pochodzi z roku 2021. To bym kupił.
Przypomnę, Citroen sprzeda nam e-C3 za 110 tys. zł, gotowe do jazdy i jak mówił mój znajomy „całe złożone z nowych części”. Inną elektryczną propozycją za 110 tys. zł jest mikrosamochód e-Go o zasięgu ok. 100 km. Ma trochę niecodzienne proporcje. Może nie jest nawet taki zły, może ma nawet cztery miejsca, ale przez brak bagażnika i tylnych drzwi przegrywa z Citroenem na całej linii. O porównaniu zasięgów już nie wspomnę. Jakby to kosztowało 50 tys. zł, pewnie znalazłoby paru amatorów, ale w obecnej postaci można tylko powiedzieć „podziękuję”.
A potem podnieść stolik, który przewrócił Citroen e-C3.