Te ceny przerażają bardziej niż krew i zombie. Przegląd ofert na Halloween
Przejrzałem trochę nowych samochodów z mniej uczęszczanych zakątków internetu i jestem przerażony. Te oferty mogłyby straszyć w Halloween zamiast udawanej krwi i plastikowych masek.

Z jednej strony sprzedaż nowych samochodów w Polsce jest całkiem niezła. Jesteśmy ważnym rynkiem w Europie, wprawdzie liczebnie wielkości Holandii – ale nadal jest to wartość nie do przeoczenia. Z drugiej strony mamy niesłychaną w ostatnich latach konsolidację polskiego rynku. 60 procent całej sprzedaży należy do trzech grup producentów: koncernu Toyota-Lexus, grupy VW-Audi (pięć marek w Polsce) i Hyundai-Kia. Pozostałe ok. 30 popularnych marek, wliczając chińskie, ma do zagospodarowania resztę rynku. Te same modele w rodzaju Octavii, Corolli, czy Dustera, od lat okupują najwyższe miejsca na listach sprzedaży, a inne przychodzą, postraszą trochę oderwaną od rzeczywistości ceną i odchodzą w niepamięć, zanim ktoś zdążył się zorientować, że w ogóle były. Zebrałem sześć nowych pojazdów, które straszą ceną skuteczniej niż wszystkie halloweenowe dekoracje. Na widok ceny mam ochotę dać im cukierka i zamknąć drzwi od salonu.
Alpine A110 za pół miliona złotych
Sądziłem, że ten mały, dwumiejscowy samochód z silnikiem 1.8 TCe to kosztuje jakieś 220-250 tys. zł. Jakakolwiek wyższa cena wydawała mi się nierealna, biorąc pod uwagę co za te pieniądze oferuje nie tylko BMW, ale nawet Toyota z GR Yarisem. Wiem, że to inny typ pojazdu, ale osiągi podobne. Tymczasem jak się okazuje, Alpine A110, wyglądające w środku jak zrobione z losowych części od innych modeli Renault, kosztuje 330 tysięcy złotych za zwykłą wersję i ponad PÓŁ MILIONA za wersję R o mocy 300 KM. Przy aucie sportowym gdzie liczy się moc to słaby stosunek ceny do koni mechanicznych. Trzystukonny GR Yaris kosztuje ok. 200 tys. zł, a za pół bańki można mieć jakieś szaleńczo mocne BMW lub Mercedesa AMG z silnikiem znacznie większym niż 1,8 litra. No chyba, że ideologia nie pozwala ci jeździć autem niemieckim.

Volkswagen ID.BUZZ GTX i VW Caravelle za ILE?
Ile może kosztować siedmiomiejscowy, elektryczny minivan? Sądziłem, że pewnie na poziomie Tesli Model Y, czyli jakieś 180-200 tys. zł, skoro w podobnej cenie mamy już dość duże i również elektryczne SUV-y. Nic z tych rzeczy, otóż ID.BUZZ z trzema rzędami siedzeń i z akumulatorem kosztuje, panie i panowie, ponad 312 tysięcy złotych. Nie jest to typowy mikrobus, ponieważ ma tylko siedem miejsc, a nie osiem – ostatni rząd to tylko dwa fotele, w dodatku niezbyt szerokie. To miło, że wsadzili duży akumulator 86 kWh, ale cena szokuje. Ale jeszcze bardziej zszokowało mnie, że za spalinowego Caravelle – tym razem już 8-miejscowego, z fordowskim dieslem 2.0 – trzeba zapłacić tyle samo pieniędzy. Znacznie ponad 300 tys. zł za vana to propozycja dla wiernego fana wielofunkcyjnych Volkswagenów, zwłaszcza w kontekście czekających na placu Renault Trafic za 180-200 tys. zł.

Ford Ranger za prawie 330 tys. zł
Pickup z dieslem za trzysta dwadzieścia siedem tysięcy złotych. Świat oszalał – a może to ja oszalałem i one tyle kosztują? Ten Ranger ma pakiet MS-RT, jest poszerzony, wygląda nadzwyczaj bojowo, żeby nie powiedzieć wulgarnie. Pod maską diesel, ale nie taki zwykły, tylko 240-konne V6 o pojemności aż 3 litrów. Jak na dzisiejsze czasy to pojazd zupełnie niezwykły, przynajmniej w Europie. Wprawdzie trudno w nim znaleźć jakiś sens, bo próbuje przemycić cechy auta sportowego, którym nigdy nie będzie, jednocześnie tracąc walory funkcjonalne pickupa, czyli duży prześwit czy typowo terenowe opony. Jest to tak zwany „ni pies, ni wydra, coś ci na kształt świdra” czyli idealny sposób na wydanie 327 tys. zł, aby mieć coś, czego nie mają inni.

Nieraz już słyszałem, że „producenci wytwarzają te samochody, które klienci chcą kupić, jakby nikt tego nie kupował, to by ich nie było”. W takim razie dlaczego w ogóle istnieje marka DS Automobiles o śladowej sprzedaży (zwłaszcza w Polsce), od niedawna oferując elektrycznego SUV-a za ponad 300 tys. zł? Nikt tego nie kupuje, a mimo wszystko to istnieje, potwierdzając że korelacja między „ludzie tego chcą” a „koncerny to produkują” jest niska. DS numer osiem ma dziwny tył, dziwną kierownicę i tyle wspólnego z Francją, że składają go we Włoszech. Nie mówię, że to zły zakup, mówię tylko że to wyjątkowa ekstrawagancja.

Mazda CX-80 za 315 tys. zł
Do przeglądu nie załapała się Toyota Land Cruiser za ponad 400 tys. zł. To horrendalne pieniądze, ale z drugiej strony Land Cruiser ma taką markę, że Toyota może sobie na tę szaloną cenę pozwolić. Inaczej rzecz ma się z Mazdą, która sprzedaje model na polskim rynku mało znany i również ze względu na rozmiar – niespecjalnie popularny pojazd. Siedmioosobowego SUV-a CX-80 wyceniono na 315 tysięcy złotych, czyli jest to cena dopasionego BMW X3 albo serii 5. Trudny wybór – bardzo duża Mazda z bardzo dużym dieslem (aż 3,3 l) czy może średniej wielkości BMW albo Audi Q5 Sportback z hybrydą. Obawiam się, że preferencje polskich klientów będą po stronie aut niemieckich, oraz że oferowanie czegokolwiek przez markę spoza „niemieckiego premium” powyżej 300 tys. zł to nadzwyczaj odważny ruch.

I na koniec prawdziwy przebój.
Mitsubishi Outlander PHEV za 275 tys. zł
Też myślałem, że to może literówka i oni chcą 175 tys. zł. To by było mniej więcej na równi z ceną innego popularnego SUV-a z napędem plug-in, czyli BYD-a Seal U DM-i. Ale nie. Nowe Mitsubishi Outlander naprawdę kosztuje 275 tys. zł. Możliwe, że ktoś tu miał bliskie spotkanie z sufitem spadającym na głowę i wypada tylko mu współczuć, ale też mam wrażenie, że należało jakoś zbadać rynkowe realia przed tym odważnym posunięciem.
Za 275 tys. zł otrzymujemy SUV-a z układem hybrydy plug-in o mocy łącznej 306 KM. Akumulator powinien wystarczyć na przejechanie ok. 90 km bez doładowywania. Wyposażenie raczej standardowe dla samochodu z tego segmentu, ale to miło że ma fotele z masażem. Szkoda, że wewnątrz wygląda tak generycznie (przy czym przez „generycznie” należy rozumieć „jak dowolny samochód chiński”).
To wciąż nie jest najśmieszniejsze. Najzabawniejsze jest to, że w podlinkowanym ogłoszeniu mowa o rabacie wobec ceny bazowej, która wynosiła 302 tys. zł. Uważam, że osoba, która kupiła sobie Outlandera PHEV za 302 tys. zł powinna koniecznie dokupić do niego garaż w Krakowie za 290 tys. zł.

Ale tak naprawdę przerażającym przebraniem byłoby założenie koszulki z napisem BYD albo CHERY i przejście się po salonach Toyoty czy Hyundaia.







































