Pożegnaliśmy Holdena, który niedługo przestanie istnieć. Po tej smutnej wiadomości pora otrzeć łzę i spojrzeć 15 lat wstecz, na jeden z najbardziej odjechanych prototypów w historii tej marki. To Holden Efijy.
Zanim przejdziemy do bohatera dzisiejszego wpisu, musimy cofnąć się jeszcze bardziej niż wspomniane 15 lat. Oto bowiem w latach 1953-1956 produkowano w Australii Holdena FJ - średniej klasy model dostępny jako sedan, coupe utility (dziś nazwalibyśmy to po prostu pick-upem, a Australijczycy - ute) oraz panel van (dostawczak, dostępny był w wersji przeszklonej lub jako „blaszak”). Powstał też prototyp bardziej typowego kombi, ale nie wszedł on do produkcji.
Holden FJ oferowany był tylko z jednym silnikiem. Była to rzędowa „szóstka” o pojemności 2,2 l i mocy - zależnie od rocznika - od ok. 60 do 65 KM. Z dzisiejszej perspektywy to niezbyt wiele, ale ówcześnie były to całkiem niezłe parametry, lepsze niż w konkurencyjnych modelach 4-cylindrowych. Napęd przekazywany był na tylną oś za pośrednictwem 3-biegowej, manualnej skrzyni biegów.
FJ był popularnym modelem.
Poskutkowało to tym, że dziś w Australii istnieje podobno blisko 20 różnych klubów zrzeszających właścicieli i fanów modeli FJ i jego poprzednika, 48-215/50-2106 (nieoficjalnie nazywanego „FX”). Nikogo więc raczej nie zdziwiło, że zaprezentowany w połowie pierwszej dekady XXI w. prototyp nawiązywał do lubianego FJ-a. Nie tylko wizualnie, ale i pod względem nazwy: Efijy.
Holdena Efijy po raz pierwszy pokazano w Sydney w 2005 r.
Można by więc pomyśleć, że prace nad prototypem rozpoczęto z rok czy dwa wcześniej, ale nie. Pierwsze przymiarki miały miejsce już w 1989 r., kiedy to Richard Ferlazzo - szef zespołu stylistów Holdena - przygotował pierwsze rysunki tego modelu.
W końcu plan się ziścił: projekt udało się doprowadzić do końca. Mierzące niespełna 5,2 m nadwozie posadzono na wydłużonej płycie podłogowej Chevroleta Corvette. Z tego auta pochodzi też silnik 6.0 LS2, ale popracowano także nad nim. Dzięki dołożeniu sprężarki mechanicznej typu Roots moc wzrosła z seryjnych 405 KM (tyle osiągała Corvette C6 z tym silnikiem) do blisko 650 KM. Maksymalny moment obrotowy wynosi 775 Nm. Motor wyraźnie zmodyfikowano od strony wizualnej, by jak najbardziej przypominał klasyczne silniki V8.
Widlastą ósemkę połączono tu z 4-biegową, automatyczną skrzynią biegów. Można by się zastanawiać, dlaczego przełożeń jest tylko tyle, ale nieco światła na tę sprawę rzuca ponowne spojrzenie na specyfikację Chevroleta. Corvette C6 otrzymała bowiem 6-biegowy automat dopiero w 2006 r. (tj. rok po premierze), wcześniej korzystała właśnie ze skrzyni 4-biegowej.
Dokładne osiągi nie są znane. Według różnych źródeł (wśród których można wymienić także grę Test Drive Unlimited, gdzie Holdenem Efijy można było pojeździć) powinien on osiągać 100 km/h w czasie od 4,5 do 5,5 s i rozpędzać się do 280-290 km/h.
Mimo wszystko to nie użyta technika była tu najważniejsza. Najważniejszy był wygląd.
Zrobiono wiele, by Holden Efijy wzbudzał emocje. Nadwozie pokryto lakierem Soprano Purple, podlano je też solidną dawką chromu. Wiele elementów wykonano z aluminium. Z przodu zastosowano obręcze o średnicy 20, a z tyłu aż 22 cali. Karoseria przywodzi mi nieco na myśl samochody czarnych charakterów z niektórych komiksów.
Warto zwrócić uwagę na 4-miejscowe wnętrze z wysuwanym spod deski rozdzielczej ekranem. Zastosowano element ciekłokrystaliczny i dotykowy, ale przypominający wyglądem klasyczne telewizory kineskopowe. Ograniczoną praktycznością charakteryzuje się bagażnik. Powodem takiego stanu rzeczy są wzmacniacze systemu audio Rockford Fosgate. Nie bardzo wiem, po co go tam zamontowano, skoro pod maską czekało V8 ze sprężarką, ale może ma to coś wspólnego z tym telewizorkiem wspomnianym wyżej...
Nigdy nie planowano produkcji Efijy.
Auto jest jednak dość regularnie prezentowane przy różnych okazjach. Nic dziwnego - koncept podoba się do tego stopnia, że w 2006 r. w Stanach Zjednoczonych zdobył tytuł hot-roda roku.
Dla mnie Holden Efijy to jeden z fajniejszych prototypów w historii. Reprezentuje bowiem tę grupę aut, które balansują na granicy nadawania się do eksploatacji i bycia zarazem kompletnie odjechanym. Dziś rzadko kiedy ma to miejsce; prototypy albo są nudne do bólu (i nierzadko niemal identyczne z autami seryjnymi), albo są tak dziwaczne, że nie wiadomo co o nich sądzić.
A o Holdenie mogę powiedzieć tylko jedno.