Masz tanie auto i mechanik mówi, że trzeba wymienić w nim wszystko. Co dalej?
Zebrałem trzy przypadki osób, które najprawdopodobniej wskutek własnej (niezawinionej niczym) niewiedzy motoryzacyjnej padły ofiarą próby wyłudzenia ze strony mechanika. Wbrew pozorom to całkiem realny problem.

Bardzo wiele osób ma samochód i po prostu go używa, niespecjalnie się nim interesując. Co roku wymieniają w nim olej, raz na parę lat opony, a do drobnych usterek się przyzwyczajają, i tak sobie żyją. Nie znają się na specyfikacjach technicznych swojego auta, nie odróżniają przepływomierza od czujnika MAP i nic ich to nie obchodzi. I bardzo dobrze. Niestety, takie osoby są najłatwiejsze do naciągnięcia przez mechaników.
Przypadek numer jeden
Pacjent to Audi A4. Nie pierwszej młodości, ale jeszcze nie grat. Znanym faktem jest umiarkowana trwałość przedniego zawieszenia w tym pojeździe, a że składa się ono z czterech wahaczy na stronę, to jest co wymieniać. Znajomy właściciel tego wozu przy okazji wymiany opon dowiedział się od kierownika warsztatu, że właściwie to cały przód ma luzy i wszystkie wahacze są do wymiany. Zaproponowano „preferencyjny” koszt 4000 zł za całość, w tym już części i robocizna.
Kierowcy Audi nie zgodził się, pojechał na tzw. szarpaki na stacji kontroli pojazdów. Na szarpakach wyszło, że wszystko jest w normie jak na auto o takim wieku i przebiegu. Oczywiście, że nie jest już tak, jak z fabryki, ale problem polega na tym, że po wymianie fabrycznych wahaczy na komplet zamienników luzy pojawią się znacznie szybciej. Można przypuszczać, że przy cenie 4000 zł warsztat zakupi solidne zamienniki, jednak aby mieć pewność, trzeba byłoby kupić wszystkie części samemu. Jest jeszcze druga kwestia – przy obecnym rynku części zamiennych można trafić na słabe zamienniki w markowych pudełkach. Zrobisz wszystko, a za rok będzie gorzej, niż jest teraz. Właściciel niemieckiego wozu stwierdził, że nie zdecyduje się na żadne wymiany.

Przypadek numer dwa
Samochód marki Mazda z automatyczną skrzynią biegów. Kierowca podczas wymiany oleju w „automacie” w dużej firmie zajmującej się tylko tego typu skrzyniami został poinformowany, że skrzynia wymaga remontu. Z początku nie bardzo rozumiał dlaczego, skoro wszystko działało i zmieniało biegi, może z lekkim opóźnieniem albo szarpnięciem, ale nadal akceptowalnie. Dowiedział się jednak, że to ostatni moment na remont, bo skrzynia jeszcze działa, w każdej sekundzie może jednak się rozpaść.
Właściciel zapytał o koszt, dowiedział się, że będzie to ok. 10 000 zł. Auto nie miało już gwarancji, zbliżało się do 12 lat. Można było sprzedać, ale kto chce sprzedawać samochód, w którym zaraz padnie bardzo droga część, zwłaszcza jeśli zupełnie się na tym nie zna? Przecież to jest sprowadzanie na siebie kłopotów w sposób zbyteczny. Podjęto więc rodzinną decyzję o remoncie skrzyni, podbudowaną tym, że firma, która dokonała diagnozy, ma wieloletnie doświadczenie w obsłudze „automatów”.
Po pół roku po remoncie auto przestało jechać na D. Zwieziono je lawetą do rzeczonej firmy, gdzie właściciel zaczął domagać się poprawki w ramach rękojmi. Wytłumaczono mu, że gwarancja obejmuje tylko elementy zamontowane w ramach remontu, a padło zupełnie coś innego i oni mogą remontować jeszcze raz, ale odpłatnie. Samochód został finalnie sprzedany za grosze handlarzowi (od którego usłyszałem tę historię).

Przypadek numer trzy
Klientka przyjechała do mechanika z samochodem, który się grzał w sposób losowy. W czasie jazdy wskazówka dochodziła do czerwonego pola, a potem z nagła spadała. Innych objawów nie było. Pani była mocno zaniepokojona, mechanik przeprowadził jazdę próbną i oczywiście padła spodziewana diagnoza: uszczelka pod głowicą. W aucie wartym może 5000 zł taka wymiana jest nieopłacalna, bo kosztuje z łatwością ponad 2000 zł. Klientka zaczęła więc pytać mechanika, czy nie da się zrobić nic innego, on wreszcie po długim zastanowieniu zaproponował odkup wozu za 2000 zł. Właścicielka zgodziła się. Mechanik wymienił pękniętą obudowę termostatu, która odpowiadała za wahania temperatury i wystawił auto za 5000 zł. W tym przypadku nie było innej możliwości obrony przed takim scenariuszem niż poproszenie o pomoc kogoś, kto choć trochę rozeznaje się na samochodach – prawdopodobnie zauważyłby wyciek płynu chłodzącego z obudowy. Ten przypadek jest trochę inny, bo faktycznie auto nie było do końca sprawne, a naciąganie na drogą naprawę niespecjalnie się udało, ale pokazuje schemat działania mechanik kontra kobieta nieznająca się na samochodach.

Wzbudzanie przerażenia jako sposób na zarobek
Wszystkie te przypadki łączy natomiast to, że po wizycie u mechanika te osoby zaczęły się bać jeździć swoimi samochodami. Paraliżowała ich myśl pojawienia się nagłej awarii – a co, jeśli od luzów w zawieszeniu odpadnie koło? Albo skrzynia biegów sprawi, że auto stanie na autostradzie i ani drgnie, w dodatku w nocy? Ten strach jest oczywiście najlepszym motywatorem do podjęcia jakichś szybkich i niekoniecznie rozsądnych decyzji. Dokładnie na to liczą mechanicy, widzący okazję na dodatkowy zarobek. Ja wierzę, że oni by te wahacze czy uszczelkę pod głowicą nawet wymienili, nie pytajcie czy dobrze, czy może średnio – ostatecznie byłoby zrobione. Właściciel nie miałby z tego żadnej korzyści poza odrobiną świętego spokoju, że „niczego nie zaniedbał”, nawet jeśli to nieprawda. Zleciłem z pełną świadomością podobną naprawę mojego Hyundaia Grandeura – on działał, zapalał, jeździł i miał moc, a mimo to wyłożyłem prawie 10 tys. zł na wymianę rozrządu. Miałem też w planie zlecić remont skrzyni biegów, ale powstrzymał mnie znany z Youtube profesor Chris, twierdząc że stary automat ma prawo wydawać lekkie rzężenie i że remont raczej tego nie usunie, zwłaszcza że skrzynia zmieniała biegi bez zarzutu. Tym sposobem zaoszczędziłem pewnie pięciocyfrową kwotę, natomiast zyskałem wiedzę, że samochód używany nie musi być tak dobry jak nowy i dalej da się nim bez problemu jeździć.
Podsumowanie
Na pewno wiele osób mnie zlinczuje, ale jestem do tego tak przyzwyczajony, jak piłkarze do fauli. Prawda jest taka: bardzo wiele napraw samochodów skutkuje tym, że jesteś lżejszy/a o daną sumę pieniędzy, a jest dalej tak samo jak było. Jeśli coś działa i na co dzień nie sprawia większych problemów, jeśli samochód skręca i hamuje, przechodzi badanie techniczne, a nogi nie wypadają przez podłogę – nie inwestuj, nie dawaj się wkręcać mechanikom i nie wierz w potrzeby bardzo kosztownych remontów. Przerobiłem to sam wiele razy. Po ogromnych wydatkach samochód jeździł bardzo podobnie, a czasem nawet nieco gorzej. Większość aut to nie Ferrari czy Porsche, gdzie drobne zaniedbanie przeradza się w ogromną awarię. Nie wszystko w aucie musi być idealne i jeśli ma ono tylko dowieźć do pracy i do sklepu, to z całą pewnością nie warto też inwestować w nie „na zapas”. Ten zapas może okazać się piszącym SMS-a kurierem, który następnego dnia po naprawie staranuje nas swoim zardzewiałym Ducato. Jeśli mechanik twierdzi, że musisz wymienić wszystko – np. całe zawieszenie, całą skrzynię biegów lub inny istotny podzespół – to wyżej oceniam szanse, że cię naciąga, niż że naprawdę troszczy się o stan twojego auta.
zdjęcie główne: Pixabay - Igellardo