REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Felietony

Piszę do was z 2030 roku. Odwiedziłem salony samochodowe i oto co w nich widziałem

Przy czym mowa o polskich salonach, a nie tych np. w Wielkiej Brytanii. Tam już sprzedają wyłącznie konie, jeżeli komuś zależy na względnie sprawnym pokonywaniu dłuższych dystansów. 

17.11.2020
7:57
Piszę do was z 2030 roku. Odwiedziłem salony samochodowe i oto co w nich widziałem
REKLAMA
REKLAMA

Żeby nie było, że wszystko sobie zmyśliłem, mam nawet zdjęcia na potwierdzenie moich rewelacji. Czasu nie było zbyt wiele, więc odwiedziłem tylko kilka z salonów. Na pierwszy ogień poszło Suzuki, które nie spieszy się przesadnie z wymianą swojej gamy modelowej - do kupienia były więc tylko dwa modele. Taki:

I taki:

W sumie rozsądna oferta - rodzinne kombi i rodzinny SUV. Ceny zaczynające się od 400 000 zł za wersję z korbami z tyłu nie powinny nikogo w 2030 r. dziwić - samochody to nie są tanie rzeczy, a poza tym ludzie zarabiają więcej, więc w sumie nie ma co narzekać.

Następny w kolejce był inny producent, który dekadę wcześniej też borykał się z limitami emisji. Tutaj jednak zdecydowano się ograniczyć gamę radykalnie, bo do jednego modelu. Na szczęście zachował 100 proc. charakteru Mazdy (w sensie - jest czerwony):

Na rynku o dziwo uchował się też Land Rover, który dzięki zmianom w gamie nie tylko poradził sobie z limitami emisji, ale też w magiczny sposób stał się jedną z najbardziej niezawodnych marek na rynku. Nie mam niestety pojęcia, czemu zawdzięcza taki skok jakościowy, ale kto wie - może jakaś odpowiedź znajdzie się na zdjęciu z jedynym oferowanym przez niego w 2030 r. modelem:

Subaru? A oczywiście, nadal istnieje, nadal ma cennik w euro, tylko zamiast czterech modeli jak obecnie, oferuje tylko jeden. Na pocieszenie - według ulotek reklamowych z salonu, auto nawiązuje pod wieloma względami do kultowej Imprezy WRX STi. Ma nawet tyle samo cylindrów. Gorsza wiadomość - wygląda mniej więcej tak:

I jeździ mniej więcej tak jak wygląda. Podobno.

Na koniec udało się jeszcze wpaść do Forda. Ten producent akurat od dawna okrajał swoją gamę modelową, ale oprócz elektrycznej Pumy i Kugi plug-in w ofercie wciąż ma wielkiego SUV-a, a właściwie terenówkę.

Dobra, a teraz koniec śmieszkowania.

Poza Fordem czy Land Roverem, biorąc pod uwagę biznesowe powiązania Toyoty (w tym z Subaru) i coraz bardziej rygorystyczne normy emisji w Europie - taki scenariusz może być jak najbardziej realny. W sumie to nawet jest nie tyle realny, co optymistyczny, bo zakłada, że żadna z tych marek nie uzna w końcu, że nie ma co się męczyć z tym dziwnym zlepkiem państw i lepiej wybrać drogę, na którą zdecydowało się chociażby Infiniti i po części Mitsubishi.

Tym bardziej, że producenci zdają się po woli sami kręcić na siebie bicz w postaci SUV-ów. W momencie, kiedy zaczęto przykładać coraz większą wagę do emisji, sami rozkręcili gigantyczną w swoim wymiarze modę na większe, cięższe i wyższe auta. Póki co udaje im się pogodzić to nawet z europejskimi normami, ale w końcu ktoś się obudzi i stwierdzi „ej, ale to nie ma sensu”. A biedni producenci zostaną z gamami składającymi się głównie albo nawet wyłącznie z SUV-ów. To nie będzie piękny obrazek.

Jest też druga sprawa - może wodór ma jednak sens?

Trochę ponad dwie dekady temu śmialiśmy się z Priusa i jego hybrydowatości. Nieliczni producenci próbowali go kopiować, ale raczej tak bez przekonania i większość z tych projektów zakończyła się na pojedynczych, mocno niszowych modelach. Przewijamy historię o te 23 lata do przodu i nagle to Toyota rozdaje - przynajmniej w Europie - karty, do tego (prawie) bez ratowania się hybrydami plug-in. Teraz Suzuki chce być Toyotą, może Mazda chce być Toyotą - w sumie to wszyscy chcą być Toyotą, jeśli spojrzeć na to, ile milionów euro kary będą musieli zapłacić ci, którzy norm nie spełnią. I na to, jak nagle w panice wszyscy chcą wprowadzić do swoich gam modele elektryczne, nawet jeśli wyceniają je tak, żeby przypadkiem za dobrze się nie sprzedały.

REKLAMA

A Toyota w tym czasie konsekwentnie robi to, co zaczęła (przynajmniej rynkowo) 23 lata temu, mając pewnie więcej czasu i spokoju niż pozostali producenci, którzy w większości uznali, że wystarczą im eko-silniki Diesla. Co trochę sugeruje, żeby nie śmiać się aż tak bardzo z prób Japończyków związanych z ogniwami paliwowymi. W tej chwili to ciekawostka, oczywiście.

Ale w 1997 r. Prius też był traktowany powszechnie jako ciekawostka.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA