Hyundai i10 ma w serii to, za co musisz dopłacić 15 tys. zł w Mercedesie klasy S
Punkt płacenia zależy od punktu siedzenia. To, co jest standardem w najtańszym Hyundaiu, wymaga dopłaty w najdroższym Mercedesie.
Po przejażdżce Ferrari Testarossa stwierdziłem, że prestiż w przypadku samochodu zapewnia maksymalne odchylenie od normy. Auta osobowe normalnej wysokości nie mają prestiżu, ale jeśli jedziemy autem bardzo wysokim (jak Range Rover albo Mercedes klasy G) lub wręcz przeciwnie, samochodem nadzwyczaj niskim jak Ferrari czy Lamborghini, to wtedy wszyscy się gapią i uznają, że to coś specjalnego. Kombinując nad tym dłużej, doszedłem do wniosku, że prestiż wynika z niepraktyczności, nie ma w końcu prestiżowych aut 9-miejscowych, ale już takich dwumiejscowych to jest pełno.
Bazowy Hyundai i10 ma cztery miejsca
To znaczy w teorii mogłoby w nim usiąść pięć osób, ale homologowany jest na cztery. Środkowe miejsce z tyłu istnieje tylko fizycznie, ale jest bezprawne. Za przeróbkę i10 na pojazd pięciomiejscowy Hyundai życzy sobie 1200 zł. Najwyraźniej polega to tylko na zmianie wpisu w dowodzie rejestracyjnym i na montażu środkowego pasa bezwładnościowego – który i tak jest gotowym zestawem z fabrycznymi mocowaniami i pewnie można go zmontować także w autach 4-miejscowych w pół godziny. Na czymś jednak trzeba zarabiać, więc wymyślono taki sprytny sposób. Chcesz mieć więcej miejsc, to płać. Brzmi logicznie.
Bazowy Mercedes klasy S ma pięć miejsc
Wygląda jednak na to, że to, co jest przejawem „bogactwa” w Hyundaiu i10, jest objawem biedy w Mercedesie klasy S. Jak to pięć miejsc? Żeby tam z tyłu te trzy osoby się gniotły jak zwierzęta? To nie minivan, żeby upychać ludzi jak sardynki. W przypadku klasy S prestiż oznacza mniej, a nie więcej miejsc. Dlatego Mercedes żąda dopłaty za to, co w Hyundaiu jest za darmo i na odwrót. Oferuje pakiet First Class, który likwiduje tylną kanapę, a w jej miejsce pojawiają się dwa osobne fotele, rozdzielone ogromnym tunelem (nawet nie czuję jak rymuję). Tym sposobem wydając 15 tys. zł, czyli prawie 1/3 ceny i10, możemy mieć mniej praktycznego Mercedesa, ale z większym prestiżem.
Podobne absurdy występują w przypadku gam silnikowych
W większości popularnych samochodów trzeba dopłacić za to, żeby mieć silnik Diesla. Diesel mniej pali, ale jest bardziej skomplikowany, więc producenci żądają za niego więcej kasy – ale nie w klasie S, gdzie wszystkie bazowe wersje to diesle. Prestiżem jest w tym przypadku bardziej, a nie mniej paliwożerny silnik, bo ma więcej mocy i przeważnie więcej cylindrów. Jak widać, każdy powód do wymyślenia dopłaty do wersji bazowej jest dobry i zależy wyłącznie od tego, co klienci poczytują sobie za lepsze. Jeśli 4 miejsca to lepiej niż 5, to trzeba za to dopłacić, a jak chcesz mieć 4 miejsca za darmo jak w klasie S z pakietem First Class, to kup sobie Hyundaia i10.