Oto 1217 słów o Fordzie Mustangu Convertible California Special. Podsumowanie was oburzy
Ford Mustang California Special to wersja specjalna odmiany cabrio, w której wygląda się niesympatycznie, ale każda chwila za kierownicą jest po prostu przyjemna.
California Special. To brzmi trochę jak nazwa odcinka starego, dobrego Top Gear, ale tym razem napis o takiej treści widziałem na kokpicie pomarańczowego Forda Mustanga Convertible, którego odebrałem na test. Oczywiście, że padało. Po kilku dniach pięknej, słonecznej pogody, prognozy były pełne rysunków z szarą chmurą i niebieskimi kreskami, akurat gdy Ford stanął w moim garażu.
Czym wyróżnia się Ford Mustang California Special?
Nazwa wersji nawiązuje do podobnej, znanej z lat 60, ale – w odróżnieniu np. od odmiany Mach 1, którą jeździłem niedawno – nie można tu mówić o „twardych” modyfikacjach mechanicznych. To nie jest samochód tworzony z myślą o torze. Wystarczająco mocno świadczy o tym to, że California Special jest dostępna wyłącznie z miękkim, składanym dachem, czyli w wersji, która w słowniku Forda jest znana jako „Convertible”.
Czym różni się od pozostałych Mustangów? Ciemne felgi przypominające te z Bullitta, czarny grill a la plaster miodu, inne listwy boczne i dokładki, pasy na bokach nadwozia, a także emblematy GT/CS widoczne w kilku miejscach na nadwoziu i we wnętrzu (ich znajdywanie to niezła zabawa, są m.in. na rozpórce kielichów i na dywanikach). Oto podstawowe zmiany w odmianie „kalifornijskiej”. W standardzie mamy tu też wentylowane fotele. Przydatne, choć może niekoniecznie wtedy, gdy leje.
Pod maską Ford Mustang California Special ma silnik V8
W ofercie nie ma innych – i bardzo dobrze. To doskonale znane, pięciolitrowe V8 o mocy 450 KM. Pojęcia takie, jak „hybryda”, „turbodoładowanie” czy nawet „system start stop” są temu dinozaurowi równie znajome, co „zakaz dostępu do broni” kowbojowi z Arizony.
Ford Mustang California Special osiąga 100 km/h w 4,5 sekundy, o ile mówimy o wersji z dziesięciostopniową przekładnią automatyczną. Ten wóz ma więcej biegów niż przeciętny Amerykanin jest w stanie wymienić krajów. Oprócz automatu, da się zamówić też sześciobiegową skrzynię manualną. To kosztuje dodatkowe 0,3 s do setki, ale podobno przyjemność z samodzielnego wbijania przełożeń jest ogromna jak śniadanie w przydrożnym dinerze. Nie wiem, bo ja trafiłem na automat.
Ford Mustang V8 to mój stary znajomy
Mam to szczęście, że nieźle znam ten samochód i gdy wsiadłem do środka, poczułem się tak, jakbym odwiedził dawno niewidzianego kumpla. W Mustangu wszystko jest po staremu – jak w dawnych, dobrych czasach. Wielkie V8 kołysze nadwoziem przy robieniu przegazówek, a wszyscy przechodnie natychmiast patrzą się, co tak ryczy i bulgocze. Do wyboru jest kilka trybów działania wydechu, a w tym najcichszym Mustang faktycznie jest przytłumiony, jakby do środka napchać waty – ale przecież wiadomo, że wszyscy włączają ustawienia, w których robi się głośniej. W tym torowym można spowodować, że okoliczne alarmy się odezwą, a krowy mogą przestać dawać mleko.
Wóz jest niezwykle szybki, ale wolnossący silnik ma swoją niepowtarzalną charakterystykę. Z jednej strony świetnie reaguje na każdy ruch prawej stopy, z drugiej aby zaczął faktycznie imponująco „jechać”, musi nabrać obrotów. Skrzynia czasami się gubi niczym ja w supermarkecie przed półką z milionem różnych produktów. Ma po prostu za duży wybór. Ale ten silnik dysponuje tak wielkimi pokładami mocy i momentu obrotowego, że niezależnie od przełożenia daje sobie świetnie radę. Pedał gazu jest niczym element sterujący instrumentem muzycznym. Najmniejsze jego dotknięcie powoduje zmianę dotychczasowej symfonii chrapliwych albo basowych odgłosów. Zawsze jest bardzo, bardzo przyjemnie dla ucha.
Ford Mustang California Special lubi zabawiać kierowcę
Atrakcyjna ścieżka dźwiękowa to nie wszystko. Mustang uwielbia drażnić się z kierowcą i łechtać jego ego, pozwalając na mniejsze lub większe – ale łatwe w kontrolowaniu – poślizgi. Wystarczy odpowiednio dodać gazu skręcając na skrzyżowaniu, a Ford zacznie taniec, najpierw bardzo delikatny. To, jak daleko się w nim posunie, zależy od kierowcy. Nie należy się jednak obawiać – powrót do normalności jest niemal zawsze prosty (chyba że ktoś naprawdę przesadzi – ja tego uniknąłem), a jeśli kierowca wcale nie chce tego typu szaleństw, systemy czuwają. Gdy jechałem w czasie oberwania chmury i ani przez chwilę nie myślałem o wygłupach, auto nie sprawiło, żebym musiał mocniej zaciskać dłonie na kierownicy.
Oprócz tego, to zaskakująco przyjazny na co dzień samochód sportowy. Ma na tyle wysoki prześwit i dużo „mięsa” w oponach, że ani ostre podjazdy ani wielkie dziury nie są mu straszne. Bogate wyposażenie poprawia kierowcy humor (dobre audio, kamery, wspomniana wentylacja siedzeń), a psuje je tylko zużycie paliwa. Jak przystało na V8, Ford Mustang California Special nie zadowala się porcją z menu dziecięcego. Trzeba się liczyć ze spalaniem na poziomie 18-20 litrów na sto kilometrów w mieście – i to przy normalnej, dość spokojnej jeździe.
Ale wersja Convertible jest jeszcze lepsza od coupe
Wiadomo, co uważają puryści. Coupe jest lepsze od kabrioletów, bo mniej waży i jest sztywniejsze. Cabrio kojarzy się z emerytem z Florydy, który przypieka sobie kark podczas przejażdżki po bulwarze i pogwizduje na skąpo ubrane kobiety.
Polska to nie Floryda. Są plusy takiego rozwiązania (szanse na atak aligatora są tu relatywnie małe, a wezwanie karetki nie musi skutkować wystawianiem domu na sprzedaż), ale nie brakuje również minusów. Głównym jest pogoda. „Polacy są tak agresywni, a to dlatego że nie ma słońca/nieomal przez siedem miesięcy w roku/ a lato nie jest gorące/tylko zimno i pada zimno i pada na to miejsce w środku Europy” – śpiewał Kazik. Przypomniałem sobie jego słowa w dniu odebrania Mustanga.
Po wejściu do auta natychmiast zdjąłem dach. Robi się to elektrycznie, ale najpierw trzeba ręcznie odblokować zaczep nad głową. W testowanym egzemplarzu nie było osłonki przeciwwiatrowej montowanej na tylnej kanapie, ale zawirowania powietrza i tak nie były straszne. Jazda bez dachu była przyjemna… do czasu aż spojrzałem w górę. Słońce błyskawicznie ustąpiło miejsca czarnym chmurom. Zanim zdążyłem pomyśleć „ciekawe, czy będzie padać”, już zaczęło. Lunęło niczym w Azji podczas pory deszczowej i zanim znalazłem miejsce, by się zatrzymać (nie da się złożyć dachu w czasie jazdy) i bezpiecznie wcisnąć odpowiedni przycisk, zmokłem. Mustang też – na tyle, że pomyślałem, że do wnętrza pasowałaby gumowa kaczuszka.
Zanim dojechałem do celu, trzy razy otwierałem dach i w panice go składałem. W ciągu następnych dni było tylko trochę lepiej. Zacząłem już rozpoznawać typy chmur i oceniać – niczym wiekowy góral – jaka będzie dziś pogoda. Ale chwile, w których jechałem bez dachu, były po prostu wspaniałe.
W Mustangu Convertible nie wygląda się najlepiej
Kierowca wielkiego, pomarańczowego i ryczącego wozu bez dachu nie prezentuje się raczej jak subtelny intelektualista. Jestem przekonany, że wszystkim przechodniom do głowy przychodzi nieco inne słowo, krótsze, rozpoczynające się na „d” i kończące na „k”, kojarzące się z tylnymi rewirami ciała. Ale co z tego?
Jazda Mustangiem bez dachu i łapanie nielicznych chwil ze słońcem to czysta przyjemność. Szczerze mówiąc, trudno w świecie motoryzacji o większą, zwłaszcza gdy mówimy o półce cenowej „w okolicy 300 tysięcy złotych”, bo mniej więcej tyle kosztuje kalifornijski Ford. Nie trzeba, a nawet nie należy pędzić. Wystarczy delektować się wiatrem, zapachami (czasami świeżych bułek z piekarni, czasami palonej gumy) i słuchać silnika. Bez dachu dźwięk robi jeszcze lepsze wrażenie, co prowadzi mnie do prostego wniosku.
Ford Mustang bez dachu to najlepszy Mustang
To i tak nie jest auto do urywania setnych części sekundy na torze, więc sztywność i masa schodzą na daleki plan. Ford Mustang California Special ma cieszyć, a jazda bez dachu cieszy bardziej, zwłaszcza że nie wiąże się z istotnymi wyrzeczeniami, bo w środku w trasie wcale nie jest głośno. Czy to oburzające stwierdzenie? Dla niektórych być może. Handlujcie z tym, a ja idę sprawdzić prognozę pogody. Niech to, znowu pada.
Fot. Chris Girard