Ten Opel Astra G kosztuje 28 tys. zł. Dwadzieścia osiem tysięcy złotych
Słownie: dwadzieścia osiem tysięcy złotych polskich PE EL EN. Do lekkiej negocjacji.
Opel Astra G, czyli druga generacja niemieckiego bestsellera, zbliża się do swoich dwudziestych piątych urodzin. Tych samochodów wciąż widzi się wiele w ruchu, ale równie dużo na złomowiskach, a niemało z nich również opuszcza Polskę, żeby zyskać drugie życie w krajach typu Uzbekistan, Kirgistan i podobne. Udało mi się nawet sfilmować taką sytuację.
Jaki jest najdroższy Opel Astra G w Polsce?
Do niedawna palmę pierwszeństwa w tej dziedzinie dzierżył ten wyjątkowy egzemplarz. Jest to kombi w wersji OPC, z najbogatszym możliwym wyposażeniem, w tym niezwykle rzadką w Astrze G klimatyzacją automatyczną. Do tego oczywiście silnik 2.0 Turbo i praktyczne nadwozie. Auto faktycznie niesłychanie rzadkie, w tej konfiguracji nie widziałem chyba żadnego na żywo. W ogóle nie jestem zdziwiony, że sprzedający żąda 21 500 zł. Powiedziałbym, że to całkiem uczciwa cena. Jestem już tak stary, że zdaję sobie sprawę z istnienia fanów Opla i w ogóle nie będę zdziwiony, jak ktoś kupi ten samochód za niewiele mniejsze pieniądze, doceniając jego wyjątkowy charakter.
No to źle zrobi, bo przecież jest jeszcze droższa Astra G w ogłoszeniach
Kosztuje 28 tys. zł (dwadzieścia osiem tysięcy złotych) i w wyposażeniu posiada nic, nic, a także nic. Oraz jest to zubożona wersja Classic z najsłabszym silnikiem benzynowym w gamie. O nie, przepraszam, sprzedająca wylicza wyposażenie dodatkowe: to dywaniki, pokrowce na fotele i radio. Wszystkie te rzeczy są „w cenie”, absolutnie wyobrażam sobie sytuację, gdy ktoś negocjuje cenę i sprzedająca w odpowiedzi na to wyjmuje radio i dywaniki. Auto jest w bardzo dobrym stanie i ma mały przebieg, tylko 127 tys. km. Ogłoszenie wygląda na pisane przez starszą osobę, która być może padła ofiarą żartu – ktoś podpowiedział jej, że taki samochód warto wystawić za 28 tys. zł, czyli drożej niż kosztuje Astra OPC następnej generacji. W każdym razie, odpuszczając już sprzedającej ten kosmiczny manewr, to wszystko prowadzi do pytania:
Czy każdy samochód warto zachowywać?
Czy każdy powinien stać się z czasem youngtimerem i oldtimerem? Odpowiedź brzmi: tak, ale nie. W przypadku niektórych pojazdów zajmuje to kilkadziesiąt lat. Owszem, dziś na przykład coś warte są już przedwojenne Fiaty 508, ale to dlatego, że została ich znikoma liczba, bo przetrzebiła je wojna. Natomiast w przypadku aut 30- czy 40-letnich mnóstwo jest przypadków, że nic nie podrożało, bo nikogo dany samochód nie interesuje. Renault 14, Volvo 340 czy nawet Kadett D w bazowych wersjach to przykłady aut, które mimo upływu czasu dalej są bardzo tanie, mimo że ich podaż utrzymuje się na znikomym poziomie. Po prostu mało kto chce zapłacić za tak nieciekawy samochód, który ani nie jest rzadki, ani nie jest wyjątkowy w prowadzeniu czy osiągach. To motoryzacyjna szczotka do zębów.
Czy ktoś zapłaci 28 tys. zł za bazową Astrę G?
Wątpię, sprzedająca raczej nabawi się frustracji, że nikt nie chce kupić jej idealnego samochodu za tak „atrakcyjną” cenę. Przypomnę, że takie auto w 2007 r. kosztowało ok. 43 tys. zł jako nowe, więc spadek wartości jest tu znikomy, nawet uwzględniając inflację. A kto chce naprawdę obronić się przed spadkiem wartości kupując nowe auto dziś, powinien polować na krótkoseryjne produkcje typu Cupra Formentor VZ5.