Jak zaplanować podróż samochodem spalinowym - poradnik dla tych, którzy porzucą samochody elektryczne
Obstawiam, że ten tekst kliknie się w okolicach 2040 roku, kiedy wszyscy zorientują się, że jednak z tymi elektrycznymi samochodami to nie był taki do końca idealny pomysł. A jeśli nie, to będę miał pamiątkę o tym, jak się kiedyś podróżowało, którą będę pokazywał wnukom - a one nie będą chciały uwierzyć i doniosą babci, że dziadek znowu nie wziął leków.

Przeczytałem tekst Grzegorza. Potem przeczytałem zainspirowany nim w jakimś stopniu poradnik, jak przygotować się do podróży autem elektrycznym. I nie mogłem się powstrzymać, żeby nie opisać tego, jak wyglądała moja podróż w dokładnie to samo miejsce, do którego zmierzał Grzegorz. Jasne, startowałem z Wrocławia, a nie z Lublina, ale zgadzał się punkt docelowy, zgadzał się mniej więcej dystans, zgadzał się też prognozowany czas podróży.
Jeśli więc czytasz ten tekst w 2040 r., oto, jak się kiedyś podróżowało:
Po pierwsze - dokładnie zaplanuj trasę
Przy czym przez dokładnie mam tutaj na myśli wprowadzenie prawidłowego adresu docelowego do nawigacji - ale takiego naprawdę prawidłowego. Do tej pory kilkanaście osób z różnych serwisów Grupy Spider's Web wypomina mi, jak to pojechałem na spotkanie z nimi do miejscowości Warszawianka, zamiast do hotelu Warszawianka.
A kiedy już wprowadzicie adres docelowy, możecie uznać, że cały etap planowania macie za sobą, odpalić samochód i ruszyć przed siebie, słuchając tylko komend z nawigacji. Tak zresztą zrobiłem w obie strony, przy czym wracając doznałem małego szoku, bo Mapy Google'a poprowadziły mnie przez Słowację, co jednak w żaden sposób nie utrudniło mi przejazdu. Magia!
Po drugie - zaplanuj sobie postoje
Albo nie planuj, a po prostu zjedź na jakąś stację, kiedy poczujesz się zmęczony albo bolą cię plecy czy drętwieją nogi. Nie, nie musisz po kawałeczku wsuwać zimnego już od kwadransa i niedobrego od samego początku hot doga, żeby uzasadnić sobie długi postój na ładowanie.
Po trzecie - upewnij się, że masz odpowiednio dużo paliwa na początku podróży
Bo jak będziesz miał nieodpowiednio mało, to możesz nawet nie wyjechać z garażu. Ale jeśli już uda ci się z niego wtoczyć, to prawdopodobnie doturlasz się do najbliższej stacji benzynowej, więc nie ma co szaleć z tym planowaniem.
Tak po prawdzie, to ruszając do Bukowiny Tatrzańskiej, nie bardzo wiedziałem, ile mam paliwa. Wsiadłem, odpaliłem, ruszyłem, jak zaświeciła się kontrolka, że jest już mało oleju napędowego w zbiorniku, to zjechałem na stację, na której spędziłem jakieś 9 minut. Mógłbym spędzić mniej, ale przypadkiem stanąłem do kolejki do toalety, zamiast do kasy (do której nie było kolejki), więc ze 2 minuty mi uciekły.
Po czwarte - jeśli chcesz po coś zjechać z trasy, to nie musisz planować jej od nowa
Sam na przykład w tej trasie zjechałem z autostrady, żeby zabrać ze sobą kolegę z Katowic. Dodatkowo zabrałem jeszcze jego rower, ważący - sądząc po towarzyszącym mi do dziś bólu pleców od wrzucania go na dach auta - jakieś 281 kg. O ile zmniejszyłby się zasięg samochody elektrycznego z takim ładunkiem na dachu? Wolę nie wiedzieć, na szczęście jacyś nieszczęśnicy już to sprawdzali.

W skrócie: nie, nie musisz ponownie przeliczać trasy po dorzuceniu ładunku. Wracasz na autostradę i lecisz dalej.
Po piąte - tak, możesz jechać autostradami
Grzegorz w swoim tekście napisał:
"Jadąc do Bukowiny Tatrzańskiej, zdecydowaliśmy się nie korzystać z autostrady A4. Baliśmy się, że zysk płynący z podróżowania z wyższą prędkością stracimy, zużywając więcej energii. To, co zarobilibyśmy na autostradzie, zmarnowałoby się przy stacji ładowania."
W moim przypadku ten fragment brzmiałby raczej:
"Jadąc do Bukowiny Tatrzańskiej, zdecydowałem się skorzystać z autostrady A4".
I to w sumie tyle.
Po szóste - uwaga, nie każda stacja benzynowa jest tą, której szukasz
Nie, nie, paliwo można znaleźć na każdej. Ale możesz mieć pecha - jak my podczas powrotu - i trafić na stację, na której nie ma Coca-Coli z lodówki. Oburzające. Na szczęście 10 minut jazdy dalej była stacja, która miała już wszystko, czego potrzebowaliśmy.
Oprócz kokosowych wafelków, ale to już jakoś przecierpiałem.
Po siódme - nie potrzebujesz żadnej aplikacji
To znaczy - możesz jakieś mieć, nie będę zabraniał, jeśli zbierasz punkty czy inne pierdoły. Ale poza tym wystarczy, że masz kartę płatniczą albo nawet gotówkę - jedno i drugie z radości przyjmują na każdej stacji!

Po ósme - chcesz zmienić trasę? Spoko!
To był ten moment, kiedy z kolei ja zwątpiłem w podróżną przydatność samochodów elektrycznych. Tuż po wysadzeniu kolegi w Katowicach w drodze powrotnej dowiedziałem się, że ktoś postanowił się rozwalić na A4, więc cała autostrada stoi i trzeba z niej uciekać. Zjechałem więc pierwszą bramką i ruszyłem okrężną, dłuższą trasą po drodze krajowej. Ile było po drodze stacji z ładowarkami? Podejrzewam, że równe zero, choć może kiedyś się pojawią.
Po jakimś czasie rzeźbienia na DK okazało się, że na tej drodze też ktoś uznał za zasadne się rozbić i Mapy Google'a kierują mnie objazdem objazdu - tym razem już przez drogi niższych kategorii. Stacji benzynowych było tutaj dużo mniej, a o stacjach ładowania w ogóle nie było nawet mowy. Czy jakoś szczególnie mnie to zmartwiło? Nie, bo jakieś 20 minut wcześniej zatankowałem w 5 minut tyle oleju napędowego, że mógłbym dojechać do domu, od razu ruszyć ponownie do Bukowiny Tatrzańskiej, a potem jeszcze raz wrócić do domu.
Żeby było zabawnie - dalej strasznie lubię samochody elektryczne
Jeździłem Taycanem i to było niezapomniane doświadczenie. Jeździłem w Bukowinie Tatrzańskiej Q4 e-tronem i to też było przyjemne (te reflektory!). Jeździłem też regularnie po mieście Leafem pierwszej generacji, porzucałem trochę po zakrętach nieszczęsnym pasażerem w Leafie II, a jakbym musiał jeździć po mieście, to pewnie mocno rozważyłbym import Citroena Ami, bo kosztuje tyle, co rower, a nie zmokniemy, jak będzie padać (chyba).
Ale i tak mocno współczuję tym, którzy będą musieli - jeśli te pomysły przejdą - w 2035 r. czy później wybierać wyłącznie pomiędzy samochodami z akumulatorami. Będą się musieli sporo nakombinować, żeby dojechać tam, gdzie ja wyruszę nawet z prawie pustym bakiem i bez jakiegokolwiek planowania.