Zamiast powtarzać znaną doskonale historię Polskiego Fiata 126p postanowiliśmy zebrać wspomnienia związane z tym samochodem w redakcji Spider's Web. W jaki sposób „Maluch” zapisał się w pamięci naszych redaktorów?
Maciej Gajewski, Spider's Web
Maluch to był pierwszy samochód w mojej rodzinie. I chyba jak każdy z tamtych czasów, pamiętam go jako pojazd absolutnie magiczny. Nie mam przy tym na myśli jakiegoś nieuchwytnego uroku – choć tego Maluchowi nie brakuje – a jego możliwości, jeśli chodzi o ładowność.
Moja rodzina pochodzi z Warszawy, ale pewna jej część wyprowadziła się na Mazury. Nic więc dziwnego, że Wielkanoc czy Boże Narodzenie chcieliśmy spędzać razem – nie w śmierdzącym mieście. No i wakacje zawsze spędzałem za bachora nad jeziorami i w lasach. Do Malucha wchodziło bez problemu: kilkuletni ja, moja babcia, moi rodzice i spory pies myśliwski. Bagaże nas wszystkich. I liczne gary pełne jedzenia.
Jechało się przynajmniej trzy godziny. Dyskomfort? Jaki dyskomfort! No dobra, miałem wtedy ze 3-4 lata na karku, więc z całą pewnością młody umysł nieco inaczej rejestrował rzeczywistość (zabawa! samochód! podróż! hurra!), ale też sam fakt, że to wszystko się pomieściło do kabiny jest czymś absolutnie niebywałym. A jednak się mieściło, i nikt nie narzekał.
Maluch też ponoć był bardzo łatwy w naprawie. Nie mieliśmy się jednak okazji przekonać czy to prawda, bo mimo paru lat w naszej rodzinie nie zepsuł się nigdy. Jak się w końcu z nim rozstawaliśmy (przesiadka o milion klas wyżej: Toyota Camry Kombi turbo diesel!) było nam wszystkim jakoś tak przykro…
Jakub Kralka, Bezprawnik.pl
Nie chcę was zanudzać historiami o tym jak zielony maluch pod blokiem oznaczał, że z drugiego końca Polski wreszcie przyjechali dziadkowie. Albo opowiadać jak z trójką kuzynów upychaliśmy się do dziadkowego Malucha. I że najpierw był biały Maluch, a jeszcze jakoś pod koniec XX wieku pojawił się zielony. Ale pamiętam jak miałem spore problemy ze zdaniem egzaminu na prawo jazdy (Kralka to człowiek wielu talentów, ale motoryzacja zdecydowanie nie jest jedną z nich) i w 2007 roku będący akurat w odwiedzinach dziadek - z zawodu wieloletni kierowca - wziął mnie na przejażdżkę tym maluchem, powiedział co i jak, a na koniec dodał, że skoro potrafię prowadzić Malucha, to zdam. No i następnego dnia, faktycznie, za czwartym razem zdałem.
Jakoś w 2013 roku dziadek w końcu zamienił tego Malucha na sportowe Mitsubishi, a wkrótce potem zmarł. Niech i to więc będzie dla was przestrogą.
Dawid Kosiński, Spider's Web
Maluch towarzyszył mi przez znaczną część dzieciństwa, ponieważ był jednym z pierwszych samochodów mojego ojca. Pamiętam, że nagminnie się psuł, często trzeba było go brać "na pych", żeby w ogóle ruszył, ale i tak go uwielbiałem. Pewnie przez swoje dziecięce rozmiary, bo Maluch na pewno nie nadawał się do przewozu dorosłych.
Rodzice do dziś wspominają, że bardzo długo płakałem, gdy zdecydowali się go sprzedać. A gdy (nie)szczęśliwy nabywca tego samochodu przyjechał do nas w odwiedziny, mama musiała mnie trzymać w zamkniętym pokoju, żebym przypadkiem nie zobaczył przez okno Malucha, sobie o nim nie przypomniał i ponownie nie wpadł w histerię.
W pewien sposób Maluch mojej rodzinie towarzyszy do dziś, ponieważ idealny egzemplarz ma jeden z moich kuzynów i ładuje w niego ogromne ilości czasu oraz pieniędzy. Wiele osób ciepło wspomina to auto, tego jestem pewien. Kuzyn chwali się, że kiedy siedzi w swojej czerwonej strzale, wiele osób go pozdrawia, wymienia uśmiechy i chętnie robi sobie zdjęcia z tym niepozornym autkiem.
Mikołaj Adamczuk, Autoblog
To może dość nietypowe, ale nikt z mojej rodziny nigdy nie miał Malucha. Były Syreny, była Skoda 105L, czy Polonez, ale Fiata 126p nie było nigdy. Nie zdarzyło mi się też w dzieciństwie jechać takim autem jako pasażer. Mój pierwszy kontakt z Maluchem miałem dopiero w wieku 20 lat – czyli pięć lat temu. Wtedy mój kolega (pozdrowienia dla Mateusza) dał mi się przejechać swoim zadbanym 126p z początku lat 90.
Jeździłem tym 126p dwa razy. Pierwszy raz późnym wieczorem, po pustych drogach w okolicy warszawskiego Stadionu Narodowego. Zapamiętałem wtedy, że Maluch przyspieszał do okolic 80 km/h o wiele lepiej, niż się spodziewałem i w ogóle zrobił na mnie wrażenie auta bardzo „włoskiego” w charakterze, czyli zwartego i żwawego…. dopóki nie zacząłem hamować. Nieprzyzwyczajony do starszych aut, mocno przestraszyłem się po wciśnięciu hamulca, bo nic się nie działo. Dopiero gdy ściana zaczęła niebezpiecznie się zbliżać, a ja byłem już pewny, że umrę, wdusiłem środkowy pedał z całej siły i Maluch dopiero zaczął zwalniać. Uff, udało się!
Drugi raz przejechałem się w gęstym ruchu ulicznym. Wspominam to dość traumatycznie – nawet mijający mnie wtedy Opel Corsa wydawał się monster truckiem, a gdy obok przejeżdżał Range Rover, myślałem, że pożre mnie żywcem. W dodatku wszyscy za wszelką cenę chcieli mnie wyprzedzić i ominąć, bo nikt nie chce jechać za Maluchem. Szkoda tylko, że później wciskają się przed samą maskę, bo jak 126p hamuje – o tym już pisałem.
Ogólnie rozumiem jednak, że ktoś może lubić ten samochód. Jest na swój sposób uroczy. Ja ani nie mam do niego szczególnego sentymentu, ani nie czuję do niego antypatii. Mam za to szacunek do tych, którzy jeździli tymi autami z całą rodziną na wakacje. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Tomasz Domański, Autoblog / Spider's Web
Te wspomienia o Maluchu to nie jest taka prosta sprawa. Samochód, którym jechałem pierwszy raz w życiu (kilka dni po urodzeniu): Maluch. Samochód, którym jeździłem na większość wakacji, jako dziecko: Maluch. Pierwszy samochód, który prowadziłem sam, jeszcze bez prawa jazdy: Maluch. Maluchy były wszędzie. Był taki czas, że w mojej rodzinie wszyscy jeździli Maluchami, więc ten samochód bardzo wcześnie mi spowszedniał. Pewnie dlatego nigdy nie miałem swojego.
Za to zawsze podobało mi się to, że ten samochód miał tak prostą konstrukcję. Prawie każdy właściciel potrafił utrzymywać swój egzemplarz na chodzie. Wymagało to zresztą częstych interwencji. U mnie w rodzinie każdy np. woził w Maluchu drewniany wieszak, żeby w razie zerwania linki rozrusznika, móc dopchnąć rozrusznik wieszakiem. Spróbujcie odpalić jakiś nowy samochód wieszakiem. Nie da się. Chciałbym poczytać kiedyś o wszystkich domorosłych patentach, którymi Polacy naprawiali te samochody. Założę się, że byłaby to piękna kronika kreatywności naszego narodu.
Tymon Grabowski, redaktor prowadzący Autoblog.pl
Całe moje dzieciństwo związane jest z Maluchem. To pierwszy samochód jaki prowadziłem, siedząc ojcu na kolanach. To pierwszy samochód, w jakim przeżyłem kolizję – najechały na nas dwa inne Maluchy, tworząc maluszą stonogę. To pierwszy samochód, który pchałem w zimie i pierwszy samochód, w którym przeżyłem dramatyczne awarie, takie jak wypadnięcie aparatu zapłonowego z mocowania podczas jazdy. „Samochód” i „Maluch” to były dla mnie synonimy. Moi rodzice mieli jednego Malucha, kupionego częściowo za dewizy w 1984 r. i jeździli nim przez prawie 8 lat. Auto miało kolor „burgundowy”, tuningowy wydech i fotele z zagłówkami, a także domontowane później bezwładnościowe pasy bezpieczeństwa z przodu. Później przesiedli się na używane Renault, które było o tyle lepsze od Malucha, o ile Maluch jest lepszy od czekania na autobus. Malucha miał także mój dziadek – a nawet miał ich trzy, zawsze utrzymując je w idealnym stanie technicznym. Pamiętam, że Maluchy mojego dziadka były zawsze cichsze niż Maluch rodziców i nie wolno było w nich jeść, ani niczego rozrzucać.
Lata później, gdy już byłem młodym redaktorem prasy motoryzacyjnej, znajoma przewiozła mnie Maluchem swojej mamy – całkiem przypadkowo. Poczułem wtedy nostalgię za 126p i postanowiłem kupić sobie taki wóz. Był to zupełny dołek cenowy Maluchów. Najpierw kupiłem żółty egzemplarz z 1982 r. za 430 zł. Auto jeździło całkiem sprawnie, ale wkrótce później mój sąsiad sprzedawał swojego Malucha z 1977 r. z zielonym wnętrzem i tablicami WAW 4126 za 800 zł. Żal było nie kupić! W tym aucie przerobiłem chyba wszystkie typowe awarie Malucha z wyjątkiem urwanego zabieraka. Skończyło się na remoncie silnika i wymianie skrzyni biegów. Był to jedyny raz, kiedy sam rozłożyłem i złożyłem cały samochód do kupy. O dziwo, działał. Po ok. 3 latach eksploatacji odsprzedałem go drożej niż kupiłem. Był to jedyny raz...
Przemysław Pająk, redaktor naczelny grupy Spider's Web
Z Maluchem wspomnienia mam dwa, oba zabawno-traumatyczne.
Oczywiście to Maluch był pierwszym samochodem w rodzinie. Pamiętam ojca, który był wniebowzięty tym cudem polsko-włoskiej współpracy motoryzacyjnej. Do czasu…, do czasu, aż wracając Gierkówką z zimę z wizyty rodzinnej w Skierniewicach do domu w Sosnowcu, na prostej drodze Maluch wziął i wpadł w poślizg. Poobracało nas kilkukrotnie i wylądowaliśmy na pasach jezdni o przeciwległym kierunku ruchu. Dziękowaliśmy niebiosom, w zasadzie ja do dziś to robię, że nie jechało nic z naprzeciwka. Po tym dość traumatycznym wydarzeniu dla całej rodziny, ojciec zdecydował się sprzedać malucha. Następnie poszedł w Skody, które stały się jego wielkim hobby - składał je i rozkładał, z każdym kolejnym rozbiorem gubiąc poszczególne śrubki…
Drugie wspomnienie Malucha to mój (pierwszy) egzamin na prawo jazdy (piszę pierwszy, bo po 15 latach prowadzenia pojazdów musiałem zdawać tzw. egzamin poprawkowy, if you know what I mean). Maluchy, jak ktoś nie pamięta, były przez długi czas jedynymi dopuszczonymi samochodami do sprawdzania umiejętności prowadzenia pojazdu na państwowych egzaminach na prawo jazdy. Niektóre z nich niestety nie były w najlepszej kondycji. Mnie się jeden taki trafił. Nie działał w nim bieg nr 2, o czym zostałem poinformowany przed wyruszeniem na miasto przez egzaminatora: panie, tu dwójka nie działa, więc dajemy mocniej gazu na jedynce i potem od razu trójeczkę zapodajemy. Próbujecie sobie wyobrazić poziom mojego stresu, prawda? No to by był jeszcze większy. Co ciekawe, zdałem (w przeciwieństwie do egzaminu poprawkowego po 15 latach jeżdżenia samochodem).
Dorzućcie coś od siebie w komentarzach!
Malucha do zdjęć pożyczyła Ania – dziękujemy