Elektryczny transport przestaje się opłacać. Miasta mają problemy z komunikacją miejską
Przez wysokie ceny energii elektrycznej miasta dostrzegają, że komunikacja miejska generuje zbyt duże koszty. Zakupiony za setki milionów elektryczny tabor stoi nieużywany, bo nie ma pieniędzy na kursy.
W naszym kraju panuje aktualnie inflacja, która leci w górę niczym rakiety Elona Muska. Wbrew zapowiedziom mało śmiesznych stand-uperów z NBP nie spowolniła, tylko rośnie. Razem z nią rosną ceny energii elektrycznej dla przedsiębiorców i samorządów. Ostatnio jeden ze znajomych pokazywał mi swoje rachunki za prąd, które mną wstrząsnęły — od stycznia tego roku ich wysokość wzrosła prawie pięciokrotnie, a będzie tylko gorzej. Przedsiębiorcy mogą zawsze próbować podnieść ceny, albo upaść, ale samorządy są w znacznie gorszej sytuacji. Do ich zadań należy zapewnienie komunikacji dla swoich mieszkańców, ale muszą umiejętnie ustalić ceny, żeby przy najbliższej okazji nie zostali wyniesieni z ratusza na widłach.
Wiele samorządów idąc z duchem czasu oraz przy wyraźnej zachęcie finansowej pochodzącej ze środków europejskich wymieniało swój tabor komunikacyjny ze spalinowych na elektryczne. W całej Polsce wydano setki milionów złotych na lśniące nowością i pachnące zrównoważonym rozwojem autobusy, a w Lublinie wymieniono flotę trolejbusów. Dla tych, którzy nie znają tego rodzaju transportu — tak wygląda trolejbus:
Za pomocą pałąka czerpie on energię z sieci elektrycznej, dzięki czemu jest cichy i ekologiczny i nie potrzebuje tak skomplikowanej infrastruktury jak tramwaje. Wymaga tylko mnóstwa drutów, które moim zdaniem szpecą lubelskie ulice, ale według niektórych to jeden z wyróżników mojego miasta. Nie powiem, darzę je pewnym sentymentem, bo za czasów mojej młodości w starych trolejbusach często spadały pająki, co skutkowało przymusowymi postojami, a w szkole była to najlepsza wymówka na spóźnienie. Mówiło się, że trolejbusowi spadł pałąk i każdy nauczyciel kiwał głową ze zrozumieniem, nikt tego nie sprawdzał. Niestety jeszcze parę miesięcy i trolejbusy znikną z ulic Lublina.
Komunikacja miejska jest zabijana przez wysokie ceny energii elektrycznej
Jak informuje portal lublin112.pl — pojawił się poważny problem z kursowaniem trolejbusów. Przez wysokie ceny prądu MPK wycofało z niektórych kursów trolejbusy i zastąpiło je sprawdzonymi spalinowymi autobusami. Na początku roku wszystko się spinało, a później ceny prądu wystrzeliły i okazało się, że ekologia jest zbyt droga w użytkowaniu. Kilkukrotny podwyżka podważyła sens ekonomiczny wysyłania trolejbusów na miasto. Wystarczyło nie puścić kilku takich pojazdów i dziennie oszczędzać 7 tysięcy złotych. Aż prosi się o nagłówek: znaleźli jeden sposób, żeby zarabiać 7 tysięcy dziennie [Zobacz jak]. Tylko nie ma tu nic śmiesznego.
Wysokie ceny prądu sprawią, że zakupione za miliony autobusy (a w przypadku Lublina trolejbusy) będą kompletnie nieopłacalne. Mieszkańcy będą musieli znów jeździć starym i wytłuczonym taborem. Ten problem będzie tylko narastał, bo inwestycje w zeroemisyjny transport miejski były potężne. I teraz nagle okazało się, że robi się zbyt drogo i trzeba szukać oszczędności na każdym polu. Nadchodzi zima, okres podwyższonego zużycia prądu w miastach. Samorządy dostały już pierwsze wyceny, które wskazują ile będzie kosztować prąd i próbują ratować budżety. Niektóre miasta wyłączają oświetlenie w nocy, inne ograniczają zużycie energii w budynkach publicznych. Kolejny etap będzie taki jak w Lublinie.
Czy da się z tym coś zrobić?
Obawiam się, że nie. Prąd będzie drogi, a z racji tego, że ceny paliw spadają, to może się okazać, ze elektromobilność przestaje być fajna. Trochę nie rozumiem nagłego skoku prądu. Wszyscy mówią inflacja, wojna, węgiel, brak inwestycji. A później sięgam po raport giełdowy PGE i czytam, że:
„Narastająco za I półrocze roku 2022 Grupa PGE odnotowała wynik powtarzalny EBITDA na poziomie 4,2 mld złotych, wynik raportowany EBITDA w wysokości ok. 6,4 mld złotych oraz zysk netto dla akcjonariuszy jednostki dominującej w wysokości ok. 3,3 mld złotych”.
I już nie wiem, czy to inflacja, czy okazja, z której korzysta coraz więcej firm, o czym pisze Agata Kołodziej z Bizbloga. A może jedno i drugie? Wiem jedno — jak sytuacja się nie uspokoi, to będziemy siedzieć w ciemnym i chłodnym mieszkaniu, a ci, którzy będą jeszcze mieli pracę będą jeździć spalinowymi autobusami lub reanimowanymi gratami. Taka rekonstrukcja PRL-u w praktyce. Tylko tych trolejbusów żal. Dobrze, że został jeszcze jeden symbol Lublina — cebularz, ale jak tak dalej pójdzie, to nie będzie miał go kto wypiekać. Bo w piekarni już dawno odłączyli prąd.