Samochód elektryczny spalił się doszczętnie. Auto było małe, ale ogień duży
Ludzie, ludzie, płonie elektryczny samochód, będą w wannie go topić, chodźcie, patrzcie. Otóż nie będą. Strażacy mają inne metody gaszenia pojazdów elektrycznych.
W Janowie Lubelskim spalił się doszczętnie elektryczny samochód. Normalna sprawa, nie szukajmy sensacji, spłonął, to spłonął, nie ma co drążyć. Gdy przyjechali strażacy, pojazd w całości był objęty pożarem. Nawet po jego stanie widać, że ognisko musiało być widoczne z daleka. Przyczyny pożaru nie są znane, ale sposób gaszenia już tak.
Pożar elektrycznego samochodu w Janowie Lubelskim
Byłem nawet kiedyś na ul. Bohaterów Porytowego Wzgórza w Janowie Lubelskim. To tam doszło do tego pożaru. Może nie jest to najciekawsze w tym zdarzeniu, ale ze dwie ciekawe sprawy bym znalazł.
Strażacy napisali, że nie było możliwe zastosowanie lancy do gaszenia pojazdów elektrycznych, gdyż płonęły już opony pojazdu. Musieli więc "podawać prądy wody w celu schłodzenia baterii samochodu". Zgodnie z popularną opinią płonące samochody elektryczne wrzuca się do wielkiej wanny z wodą. Wprawdzie takie urządzenia również są na wyposażeniu niektórych jednostek straży pożarnej, ale strażacy mają też inne sposoby. Jednym z nich jest lanca do gaszenia pojazdów elektrycznych. Jeśli dobrze rozumiem, pozwala to też ograniczyć zużycie środków gaśniczych.
Znalazłem lancę, którą umieszcza się pod podwoziem palącego się samochodu. Jest tak skonstruowana, by efektywnie rozpylać środek gaśniczy. Nie wiem, czy w taką lancę wyposażeni byli strażacy, ale znalazłem też informacje o zupełnie innej. Jej działanie polega na przebiciu obudowy zestawu akumulatorów i wprowadzaniu do środka wody. Oprócz gaszenia ognia obniża również temperaturę wewnątrz zestawu. Taką lancę również wsuwa się pod podwozie pojazdu. Zanurzanie w wannie nie jest więc jedynym urządzaniem do radzenia sobie z płonącymi elektrycznymi samochodami, a i tak umieszcza się je tam celu schłodzenia zestawu akumulatorów. Da się inaczej.
Spaliło się Tazzari Zero
Dość interesujący jest też samochód, który spłonął, nie tylko dlatego, że niewiele z niego zostało. Dobrze, że podano markę i model, bo bym nie zgadł. To włoskie Tazzari Zero, które z trudem przypomina auto. Ten egzemplarz mógł mieć już kilka dobrych lat na karku, bo pierwsze Tazzari Zero wyjechało na drogi już w 2009 roku. To jest esencja miejskiego, elektrycznego samochodu. Ma tylko dwa miejsca i jest niewielkich rozmiarów. Wszystko ma niewielkie, masę ledwo przekraczającą pół tony, czy moc silnika sięgającą 15 kW. Zasięg też nie mógł być duży, choć podobno sięgał 140 kilometrów. Prędkość maksymalna pojazdu to zaskakujące 90 km/h. Pojazd umożliwiał więc normalne poruszanie się w ruchu miejskim i teoretycznie poza miastem też. Kosztował podobno 19 tys. euro, co skazywało go na niewielką popularność. Obecnie zapowiada się auta elektryczne w takiej cenie, ale jakoś tak powoli nadchodzą
Nawet z pożaru w Janowie Lubelskim można się czegoś nauczyć.