306 KM w Mini Clubmanie JCW? Sprawdziłem jak jeździ ten wyjątkowo dziwny hot-hatch
Przejechałem się najmocniejszymi MINI. I myślę sobie, że to samochody dla bardzo specyficznego klienta.
Nie, nie będę narzekał, że Mini skończyło się w roku 2000, gdy z Longbridge wyjechał ostatni egzemplarz sprzed ery BMW. Nie chodzi też o to, że MINI, bo tak BMW zapisuje nazwę marki odkąd wprowadziło do sprzedaży współczesną wizję modelu, przestało być mini, a wraz z poszerzeniem gamy o Clubmana i Countrymana rozrosło się do gabarytów, nie przymierzając, Golfa. Skoro sportowe z urodzenia Porsche i Lamborghini z powodzeniem produkują SUV-y, to czemu małe z urodzenia MINI miałoby nie móc robić dużych samochodów?
Jeśli miałyby mieć w sobie tyle charakteru, co legendarne maluchy, które trzykrotnie zwyciężały w rajdzie Monte Carlo, to tym bardziej nie miałbym nic przeciwko.
A nowe John Cooper Worksy właśnie tak się zapowiadały.
No dobra, upraszczam - Clubman nie jest hardkorowym, spartańskim maluchem, który zawraca w miejscu, a dzięki niskiej masie jest w stanie poradzić sobie w warunkach, w których większe auta przegrywają z naturą. Countryman tym bardziej. Ale z 306-konnym silnikiem benzynowym i napędem na cztery koła oba zdaje się mieć to co trzeba, by powalczyć o podium w świecie hot hatchy.
Na marginesie - ta konfiguracja napędowa nie jest dostępna w MINI, które jest najbardziej Mini, czyli słynącym z gokartowego prowadzenia, trzydrzwiowym hatchbacku. Nowy silnik trafił wyłącznie do największych odmian - sześciodrzwiowego Clubmana i crossoverowatego Countrymana.
Skąd w MINI 306 KM?
Najkrócej mówiąc - z B48A20T1. A bardziej po naszemu - z dwulitrowego, czterocylindrowego silnika z turbodoładowaniem zaadaptowanego z BMW. A adaptacja jest szersza, bo obejmuje cała płytę podłogową, na której zbudowany jest Clubman do spółki z Countrymanem, BMW serii 2, X1, X2 i nową jedynką. Sam silnik natomiast można znaleźć w X2 M35i i w nowym M 135i. To najmocniejsza, turbodoładowana dwulitrówka w historii BMW. Dzięki niej modelom JCW przybyło aż 75 KM.
Moc silnika stawia Clubmana w gronie najszybszych kompaktów w jednym rzędzie z VW Golfem R, Renault Megane RS, czy Hondą Civic Type R. A Mini nie ukrywa, że celuje w Mercedesa A35 i pewnie będzie też podkradać klientów BMW M135i. Setka w 4,9 s? Brzmi dobrze.
Tylko czy faktycznie jest aż tak dobre?
Pojechałem sprawdzić to na Mini Power Day 2019. To impreza zorganizowana przez polskiego importera MINI na torze Silesia Ring w Kamieniu Śląskim dla klientów i członków MINI Klubu Polska. Podczas zajęć na torze i poza nim miałem okazję spróbować Clubmana, Countrymana i porównać je ze słabszym, trzydrzwiowym hatchbackiem JCW.
Nie mam wątpliwości, że MINI kombi Clubman jest szybkim samochodem. Napęd na cztery koła zgrabnie radzi sobie z przerzucaniem 306 KM na asfalt i Miniak bardzo szybko się napędza. Dzięki mechanizmowi różnicowemu o ograniczonym poślizgu łapie się wnętrza zakrętu jakby miał pazury i płynnie przechodzi przez kolejne sekwencje toru. Jedyne czego wymaga to bardzo delikatne obchodzenie się z gazem. Lubi, by w dłuższych zakrętach przetrzymać go na równym gazie, wyczekać i nie zacząć gnieść pedału przyspieszenia zbyt wcześnie. Jeśli to zrobisz na zbyt skręconych kołach, elektronika szybko zakłada kaganiec, a na panelu zegarów krzyczy ikona kontroli trakcji. A może to ja chciałem wyjść z zakrętu zbyt szybko? Nie mam bezpośredniego porównania, ale jestem przekonany, że w Type R-ze i Golfie R elektronika potrafiła być łaskawsza. Jak jeździ się bez niej - tego powiedzieć nie mogę, bo jedną z zasad tego eventu było pozostawienie kagańca włączonym.
Na torze podobało mi się to, jak pracowało zawieszenie Clubmana JCW.
Nie było supertwarde, auto fajnie składało się do zakrętu, ale nie przechylało zanadto. Efektywne operowanie gazem i kierownicą pozwalało na łatwe żonglowanie masą auta i ustawianie go do kolejnych zakrętów. Z czasem zacząłem się przyzwyczajać też do specyficznego układu kierowniczego MINI, który reaguje zaskakująco mocno już przy delikatnym ruchu kierownicy. Początkowo wydawał mi się zbyt nerwowy, ale zyskał przy bliższym poznaniu.
Z Clubmana na torze przeskoczyłem do Countrymana, którego próbowałem na szutrze i lokalnych drogach.
I tu w zasadzie nie czuję się upoważniony do wydawania wiążących opinii. Instruktor dbał o to, byśmy na luźnej nawierzchni nie jechali zbyt szybko i w zasadzie można było skoncentrować się głównie na różnicach ustawień zawieszenia. W ustawieniu Mid, czyli tzw. normalnym radzi sobie zaskakująco sprawnie, jak na samochód o sportowych aspiracjach nierówności wybiera nieprzeciętnie dobrze i przyjemnie izoluje podróżujących od tego co na drodze. To zbawienie po zbyt twardym na te warunki ustawieniu Sport. Na asfalcie… imponująco przyspiesza na prostych. I to w zasadzie wszystko, co udało mi się sprawdzić. Jadąc w kolumnie po drogach publicznych nie bardzo mieliśmy okazję sprawdzić możliwości Countrymana. Powiesz, że crossover nie służy do szybkiej jazdy po asfalcie? To po co mu to 306 KM?
Zasadniczo podczas tej wycieczki Countrymanem po opolszczyźnie najbardziej rzucił mi się w uszy udawany dźwięk silnika dobiegający z głośników. Zwykle mam alergię na rozwiązania tego typu, a w MINI uaktywniła się ona szczególnie. Według mnie dramatycznie słychać, że mamy do czynienia z syntezatorem, hałas jest strasznie sztuczny i przypomina mi pierwsze zabawy z tym rozwiązaniem na pokładzie Renault Clio poprzedniej generacji. Niestety podobno nie ma na to mocnych, a nowe regulacje mogą sprawić, że producenci będą kastrować wydechy jeszcze mocniej i jeszcze więcej będziemy słyszeć tylko z głośników.
Właściwie moje spotkanie z MINI John Cooper Works to nie był test.
Nie miałem okazji wykonać wszystkich procedur, które zwykle wykonuję, ani sprawdzić wszystkich elementów tak jak bym zrobił to mając auto do dyspozycji na dłużej. To była raczej krótka randka, która nie przerodzi się w dłuższy związek.
Nie chodzi o to, że z MINI jest coś nie tak. Wszystko jest OK, o ile ktoś lubi tak nietypowe auta. Nietypowe, bo z wielkim okrągłym panelem centralnym otoczonym światełkami LED zmieniającymi kolory w zależności od trybu jazdy, temperatury w kabinie czy odległości od przeszkody podczas cofania. Nietypowe, bo z baterią przełączników góra/dół w czasach dominacji dotykowych ekranów. Nietypowe, bo z bardzo skromnym panelem zegarów i diodowym obrotomierzem przemieszczającym się wraz ze zmianą ustawienia kolumny kierownicy. Nietypowe, bo pełne stylistycznych smaczków, na które mało kto zwróci pewnie uwagę. Nietypowe, bo z dużą ilością plastików nie bardzo przystających do wizerunku marki premium. Nietypowe, bo wciąż nieobsługujące Android Auto.
Jeśli ktoś lubi ekstrasy i stylistyczne wygibasy to jest szansa, że będzie tym samochodem zachwycony. Szczególnie, że MINI JCW nie wygląda na tak szybki wóz jakim jest i przynajmniej w wersji Clubman wiele potrafi. Ale jeśli ktoś woli koncentrować się na frajdzie z jazdy, a bajeranckie gadżety tylko go rozpraszają, to w tym momencie na rynku jest sporo możliwości na sensowniejsze wydanie tych 170, czy realnie bliżej 200 tys. zł na hot-hatcha. Countrymana nie ocenię, bo spędziłem z nim zbyt mało czasu.