Ulubiony SUV Polaków na etacie dostał maseczkę na twarz. Kia Sportage i kolejka dziennikarzy
Kia Sportage to najchętniej kupowany przez klientów indywidualnych samochód w Polsce. Właśnie przeszedł lifting, który ma mu dodać sił w walce z konkurentami - również tymi z Chin. Kia sama sobie ich wyhodowała.

Jeden z egzemplarzy był intensywnie czerwony i miał efektowny pakiet stylizacyjny firmowany przez znaną markę Karmann. Drugi pokryto ciemnozielonym lakierem, który na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasował do intensywnie niebieskiego wnętrza. Okej, na drugi rzut też nie. A jednak to te dwa samochody skradły całe show. Kolejka podekscytowanych dziennikarzy zdawała się nie mieć końca. Mimo niskiej mocy i prostego wyposażenia, to właśnie tymi wozami każdy chciałby się przejechać.
Mowa o dwóch sztukach Sportage pierwszej generacji

Ten model wszedł na rynek 32 lata temu, więc według wszelkich prawideł jest już klasykiem. Dwie sztuki przywiezione na prezentację najnowszego Sportage’a po liftingu faktycznie były youngtimerami pełną gębą. Obydwie pewien dealer Kii wyciągnął ze zlikwidowanego salonu w Niemczech. Wozy - jeden z 1996, a drugi z 1999 roku - nigdy nie zostały sprzedane i mają po kilkadziesiąt kilometrów przebiegu. Stąd brak możliwości przejażdżki. Trzeba było obejść się smakiem. Niektórzy opowiadali historie związane z tym modelem, inni wyjaśniali młodszym, jak działa tamtejsze radio, a kolejni zaczynali sprawdzać, ile teraz trzeba dać za ładnego, klasycznego Sportage’a. Pierwsze RAV4 idzie już w cenę, więc teraz może czas na Kię?

Najnowszy Sportage pozostawał przez chwilę nieco w cieniu
Tym razem nie wzbudzał takiego zainteresowania, jak zadbane i rzadkie klasyki. Ale wygląd nowego Sportage’a już wkrótce doskonale zapamiętamy i zdąży nam spowszednieć. To najlepiej sprzedający się samochód marki i taki, na którym Kia najwięcej zarabia. W Polsce wersja sprzed zmian jest czwartym najchętniej kupowanym autem nowym w okresie od stycznia do lipca 2025 r. Z wynikiem 8245 rejestracji przegrywa tylko z Corollą, Octavią i C-HR, a wygrywa m.in. z Yarisem Crossem, Yarisem i spokrewnionym technicznie Tucsonem. Z kolei jeśli spojrzymy na rejestracje dokonywane przez klientów prywatnych, Sportage wygrywa. Wyprzedza Toyoty (C-HR, Yaris Cross) i VW T-Roca, a także Dacię Duster. Poza ludźmi kupującymi auta na siebie, Sportage jest też coraz częściej lubiany przez floty (pracownicy wolą SUV-y od kompaktów), pojawia się także w policji. Nie zawsze jako oznakowany radiowóz (uwaga!).

To historia sukcesu
Dziś pierwszy Sportage wzbudza podziw, ale gdy Kia wprowadzała ten model, bywała obiektem żartów. Klienci podchodzili do nowej firmy z Korei Południowej co najmniej z nieufnością, jeśli nie z kpiną. Trzeba było półtorej dekady, by rynkowe prądy się odwróciły - i niemała w tym zasługa doskonale stylizowanego Sportage’a generacji numer trzy.

Dziś Kii zagrażają marki chińskie. Też budzą nieufność, ale chyba mniejszą. Może to sprawka właśnie firm z Korei, które oswoiły rynek z dalekowschodnią egzotyką. Teraz przez to mają trudniej. Przejdźmy jednak wreszcie do najnowszego Sportage’a i tego, co się w nim zmieniło.
Przód jest bardziej strawny

Pamiętam, że gdy aktualny Sportage’a w wersji przedliftingowej debiutował (w 2021 roku), napisałem osobny tekst poświęcony temu, że czuję się nieswojo, gdy patrzę na jego front. Wszystko dlatego, że nie ma „oczu” i nie imituje ludzkiego spojrzenia. Przód wyglądał po prostu dziwnie i niespójnie. Teraz trochę to poprawiono. Cała przednia część Kii - z pionowymi reflektorami - upodobniła się do najnowszych, elektrycznych modeli. O 25 mm wydłużono przedni zwis, z kolei tył niemal się nie zmienił. Z boku można zauważyć felgi w nowych wzorach. Czyli liftingowa klasyka. Jest modnie, niczym w teledysku muzyki k-pop.

Co jeszcze odświeżono?
W środku pojawiła się nowa, dwuramienna kierownica, a system multimedialny ma nowe funkcje (można np. pobrać Netflixa - wiem, że nie mogliście bez tego żyć). Poprawiono też standard wyposażenia różnych wersji (np. ta o nazwie L ma teraz w standardzie m.in. elektrycznie regulowane fotele, Business Line ma HUD, a GT-Line kamery 360 i głośniki Harman Kardon), ale odpowiednio wzrosły też ceny.

Największe zmiany zagościły w gamie silników. Wycofano wersje MHEV, czyli miękkie hybrydy. Przedstawiciele Kii tłumaczą to następująco: zmieniły się przepisy podatkowe, więc te auta musiałyby zdrożej, a klienci nie będą chcieli dopłacać po 4000 zł za taki układ. Słusznie. Z kolei w przypadku hybryd HEV i PHEV wzrosły moce. Ten pierwszy zestaw ma teraz 239 KM zamiast 210 KM, a drugi: aż 288 KM zamiast 265.
Ja jeździłem bazową odmianą

Innych jeszcze w salonach nie ma (hybrydy dojadą we wrześniu), więc byłem „skazany” na 150-konne 1.6 T-GDI. Kto nie chce hybrydy, ale za to potrzebuje napędu na cztery koła, musi dopłacić do 180-konnego wariantu tego samego motoru.

Jak jeździło mi się Kią Sportage po modernizacji? Mimo słowa „sport” w nazwie modelu, a także sporych ambicji marki w kwestii wspierania różnych ludzi, którzy pocą się w telewizji za pieniądze (Kia sponsoruje np. Rafaela Nadala), emocji jest tu tyle, co podczas czytania gazetki z programem TV. I o to chodzi.

Sportage od zawsze jest propozycją raczej dla osób, które po prostu chcą się przemieszczać z punktu A do B. Nie ma tu żadnych mrugnięć okiem do entuzjastów, żadnych nawiązań do przeszłości ani niczego, co może przyspieszać bicie serca. Tak ma być, po emocje zapraszamy ewentualnie do gamy elektrycznej.
Ważne, że Sportage raczej nie denerwuje

To nieidealne (jak widać po podpisie zdjęcia wyżej), ale poprawne auto. W porównaniu z najgroźniejszymi japońskimi rywalami (nie wspominając o tych z Chin) jest lepiej wyciszone. Z kolei odmiany hybrydowe spodobają się tym, którzy nie tolerują wycia silnika spowodowanego przez charakterystykę skrzyni e-CVT. Tutaj takiej nie ma.
W „mojej” 150-konnej wersji automat dwusprzęgłowy na zimno delikatnie szarpał, ale może to kwestia znikomego przebiegu testówki. Jednocześnie, osiągi tej wersji są zupełnie wystarczające. Samochód jest dynamiczny i żwawy, przynajmniej na pusto. Osiąga 100 km/h w 9,4 s, co jak na SUV-a tej klasy jest wynikiem zwyczajnym, z gatunku "nie będziesz się tym chwalić przed kumplami, ale zdążysz wyprzedzić tę Fabię na tym kończącym pasie".

Wóz stabilnie się prowadzi (oczywiście, gdy będziecie atakować zakręty jak szaleni, pojawi się podsterowność, ale klienci na Sportage’a nigdy jej nie poczują) i zapewnia wystarczający komfort na nierównościach. Mocnym punktem jest wyposażenie: za niecałe 180 tys. w wersji Business Line mamy m.in. aktywny tempomat, HUD i wentylację siedzeń. Czy chińskie auta będą tańsze? Z pewnością. Kto jest odważny, niech próbuje.
Bardzo dobre wrażenie robi środek

Efektowna kolorystyka to jedno (miło, że nie wszystkie wnętrza nowych aut są ciemne), a drugie to naprawdę dobra jakość wykonania. Nie jestem z tych, którzy kochają dotykanie poukrywanych w różnych dziwnych miejscach tworzyw i ściskanie za daszki, klapki i rączki. W Kii jednak naprawdę dookoła kierowcy jest miękko, a faktury poszczególnych tworzyw są przyjemne zarówno dla oka, jak i dla dłoni. Na szczęście nie panuje tu już taki wizualny chaos, jak dawniej (czytaj: zmniejszono ilość materiału piano black). W środku można poczuć solidność.

Z drugiej strony, Kia cierpi na tę samą chorobę, co bliźniacze Hyundaie - czyli na nadpobudliwość systemów wspomagających. To, że trzeba się porządnie naklikać i patrzeć najpierw na ekran za kierownicą, a potem na ten główny, by wyłączyć komunikaty o przekroczeniu prędkości, to jedno. Drugie to agresywne działanie układu utrzymania pasa ruchu. Poza tym, auto zbyt często i bez wyraźnej przyczyny podpowiadało mi, że muszę zrobić sobie przerwę. Robi to na tyle natrętnym i długim pikaniem, że jakiekolwiek zmęczenie natychmiast ustępuje złości. Czyli… chyba działa zgodnie z planem.

Nowa Kia Sportage kosztuje od 135 500 zł
Za tyle dostaje się wersję z ręczną skrzynią. Ta z automatem jest wyceniona na 148 500 zł. Jest trochę drożej niż było, ale w zamian dorzucono parę gadżetów. Skoro poprzedni Sportage tak bardzo spodobał się klientom, nowszy ma wszelkie argumenty, by powtórzyć jego sukces. Podobno w Korei powszechna jest obsesja na punkcie zatrzymywania młodości, a wszelkie zabiegi wizualnie odejmujące lat biją rekordy popularności. Wygląda na to, że w tym wypadku kuracja zakończyła się powodzeniem. Pacjentowi zostało jeszcze kilka lat życia. Następca może już tak ładnie nie warczeć.
