Gołoledź paraliżuje Polskę. Nie trzeba nawet jechać samochodem, żeby zrobić sobie krzywdę

Gołoledź to straszna sprawa, bo mało kiedy ją widać, a jej skutki bywają zabójcze. Pod tym pojęciem kryje się sytuacja, gdy warstwa cienkiego lodu pokrywa, przymarzającego deszczu lub mgły pokrywa powierzchnię asfaltu w taki sposób, że pozostaje niewidoczna dla oka. Kierowcom wydaje się, że można jechać szybko, bo panują dobre warunki, tymczasem ich samochód tańczy jak pingwin na szkle. Dzisiaj w Polsce wiele miast zostało dotkniętych tym problemem. Zanim jednak wyłonię miasto, gdzie było najgorzej, to chciałbym przyznać honorowe wyróżnienie dla mojego ukochanego Lublina. Nie ma gołoledzi na drodze, jeżeli tej drogi nie odśnieżasz. Tak się poprawia czujność kierowców.

Lublin to w ogóle stolica nieodśnieżania, ale to temat na inny wpis.

Odwołano zajęcia w szkołach, wstrzymano kursowanie autobusów miejskich. Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego odwołały egzaminy. Miasto nie funkcjonuje, bo marznące opady zamieniły ulice w jedno wielkie lodowisko. Sytuacja nadal jest tragiczna, doszło do wielu wypadków, ludzie proszeni są o pozostawanie w domach.

Jak poinformowały media, do tragicznego wypadku doszło rano w Warszawie, gdzie na oblodzonym chodniku poślizgnął się pieszy, a w wyniku upadku uderzył głową w chodnik.

Podobny wypadek zdarzył się we Włocławku, tam również pieszy zmarł. W wymienionych miastach zauważono znaczący wzrost kontaktów w sprawie urazów z numerami alarmowymi. W samej Warszawie tylko rano było prawie 500 zgłoszeń, z czego 80 proc. to urazy - taką informację przekazało biuro prasowe wojewody mazowieckiego.

Polacy potrafią się godzinami przekrzykiwać kto ma gorzej. Jednak w przypadku gołoledzi wszystkim jest źle. Nieważne czy to piesi, czy kierowcy - każdy odczuwa skutki. Dlatego poruszając się teraz po drogach trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Jeszcze nie wymyślono sposobu, dzięki któremu moglibyśmy zapobiegać gołoledzi.