Jak bardzo pijani są pijani kierowcy w Polsce? Bardziej, niż mogłoby się wydawać
Nie, większość z nich to nie są ci po jednym piwku albo lekko wczojarsi.
Spotkałem się tylko w ostatnim czasie z masą tez, które próbowały tłumaczyć to, dlaczego na polskich drogach łapanych jest tylu pijanych kierowców. Pijanych celowo jest tutaj kursywą, bo jednym z naczelnych argumentów w takich sporach jest to, że mamy - na tle innych krajów europejskich - stosunkowo rygorystyczne przepisy dotyczące dopuszczalnego stężenia alkoholu. Gdybyśmy więc dostosowali się do cywilizowanych krajów, to te nasze statystyki nie byłyby takie zawstydzające - w końcu w takiej Francji można sobie normalnie wypić piwo czy wino do obiadu, co - jak powszechnie wiadomo - jest podstawowym i niezbywalnym prawem człowieka.
W skrócie - według zaskakująco dużej grupy osób policyjne raporty są obecnie krzywdzące, bo wrzucają do jednego worka faktycznie pijanych i takich, którzy wypili jedno piwo, a potem musieli pędzić do szpitala, żeby uratować dziecko/babcię/psa.
Z danych podanych dzisiaj przez NIK wynika jednak coś zupełnie innego.
Raport NIK wprawdzie teoretycznie dotyczy tego, jak nasze państwo radzi sobie z nietrzeźwymi kierowcami, ale to akurat wiemy bez raportu - nie radzi sobie w ogóle. Ale żeby spora ilość pracy nie poszła na marne: w 2020 r. kierowcy będący pod wpływem alkoholu byli odpowiedzialni za 10,7 proc. śmierci na drogach i 7,7 proc. rannych, biorąc pod uwagę ogół wszystkich wypadków spowodowanych przez kierowców samochodów. Czyli w kwestii zabitych jest niemal tak samo źle jak 5 lat temu (różnica 0,1 pp.), natomiast w kwestii rannych - gorzej (o prawie 2 pp.)
Ciekawsze są jednak dane, które znajdują się w dalszej części raportu. Szczegółowo skontrolowano tutaj 10 (z 337) komend w 5 województwach, biorąc pod uwagę dane z lat 2017-2020. Wyłapanych zostało 12 562 kierujących pod wpływem i... tylko niecałe 21 proc. z nich stanowiły osoby, które mieściły się w widełkach stanu po użyciu alkoholu, czyli od 0,2 do 0,5 promila. Reszta, czyli ponad 79 proc. miała powyżej 0,5 promila.
Niestety zabrakło już tutaj dalszej analizy (a może i nie było danych) dotyczących tego, jak bardzo przekroczone było to pół promila, ale i tak zdecydowanie przeczy to tezie, zgodnie z którą po podniesieniu limitu do poziomu europejskiego nagle magicznie nietrzeźwi i pijani kierowcy wyparowaliby z naszych dróg. W większości przypadków, chociażby w takiej Francji, Niemczech, Włoszech, Holandii czy na Słowenii, granicę ustalono na poziomie 0,5 promila. Czyli dla 79 proc. osób klasyfikacja nie uległaby w żaden sposób zmianie.
"Ale to tylko cząstkowe dane, nie można na tej podstawie wyciągać wniosków"
Tak, dlatego raport podaje też dodatkowe informacje, które już do tych wniosków w pełni uprawniają. Chociażby:
[w latach 2017-2020 - dop. red.] wykryto ok. 424 tys. przypadków prowadzenia pojazdu „pod wpływem”, jednak w tej grupie szokujący był blisko 80-procentowy odsetek osób kierujących w stanie nietrzeźwości, tj. popełniających przestępstwo, a nie wykroczenie.
A to już wskazuje, że ten podział pijani/po spożyciu na poziomie 80/20 jest raczej reprezentatywny. Czyli, wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie nasze opresyjne komunistyczne/faszystowskie (niepotrzebne skreślić według obecnie wyznawanej ideologii para-politycznej) prawo jest tutaj problemem. Moglibyśmy przyjąć limity z Francji czy Niemiec, i niewiele by to zmieniło. Może dopiero brytyjskie ograniczenia jakoś wpłynęłyby na tę statystykę (dopuszczalne 0,8 promila), ale to już kombinowanie na siłę, a nie próba rozwiązania rzeczywistego problemu.
Którym, jak widać, nie są wcale policjanci czyhający w krzakach na zupełnie niewinnego pana Janusza, który wraca leciutko wczorajszy z wiejskich imienin, bo takie niewiniątko zdarza się rzadko.