Odwiedziłem tegoroczną edycję targów Autonostalgia. Była lepsza niż zeszłoroczna. W sumie nawet jakby się nie odbyła, to i tak byłaby lepsza niż zeszłoroczna. Nie znęcajmy się jednak na tym, co już było i przejdźmy do pokazania 10 najciekawszych wozów z tej wystawy.
Tegoroczna Autonostalgia odbywa się w hali Global Expo w Warszawie przy ul. Modlińskiej 6D. Hala z zabytkowymi suwnicami pod sufitem świetnie pasuje do klimatu samochodów zabytkowych i ma piękne, naturalne oświetlenie przez świetliki dachowe. Dzięki temu samochody zabytkowe były widoczne w szczególnie nasyconych kolorach. Samo to dało już wiele, jeśli przypomnimy sobie, że rok temu na koronie Stadionu Narodowego auta prezentowano w ciemnościach. Najważniejsze jest jednak to, że dawało się znaleźć ciekawe motoryzacyjne eksponaty, i to takie, których do tej pory nie widywałem w Polsce.
Oto moje Top 10 tegorocznej Autonostalgii
Miejsce 10.: Jensen-Healey
Angielski roadster z najgorszych czasów brytyjskich roadsterów. Wszystko było źle i na nic nie było pieniędzy. W latach 1972-1976 wyprodukowano 10 tys. sztuk Jensena-Healeya, którego zaprojektował Healey, montował Jensen, a silniki zapewniał Lotus. Jak to wszystko miało działać, jest dla mnie tajemnicą. Ale na pewno jest to fajny temat, że można za niewielkie pieniądze mieć zupełnie niekorporacyjnego roadstera, w którym nie ma ani kawałka Mazdy MX-5. No i te plastikowe zderzaki!
Miejsce 9.: Mitsubishi Sapporo
Sapporo to po prostu bardziej luksusowa wersja Galanta (przednionapędowego), oferowana w Europie w latach 1987-1990. Doceniam ją, ponieważ jako jedno z nielicznych aut japońskich oferowanych w Europie występuje z nadwoziem, które uwielbiali Japończycy: hardtop sedan. Czyli bez słupka środkowego. W Japonii w latach 70. i 80. duże sedany koniecznie musiały występować w tej odmianie, w Europie pozostała ona niemal zupełnie nieznana, właśnie z wyjątkiem epizodu z Sapporo. Prawie nikt nie o tym nie wie, a co najważniejsze, prawie nikogo to nie obchodzi.
Miejsce 8.: Mercedes Pagoda, anglik z Kalifornii
Nie to, żebym był jakimś wielkim fanem Pagody, ale urzekł mnie ten egzemplarz. Po pierwsze - stanem zachowania, który nazwałbym "kalifornijskim". Widziałem wiele samochodów z Kalifornii i często właśnie wyglądały tak. Spłowiałe, poszpachlowane, uszkodzone tu i ówdzie, ale jeżdżące - oraz obowiązkowo wytarte przez piach nawiewany ze wschodu. W przypadku tej Pagody ciekawostkę stanowiła kierownica po prawej stronie. To musi być fascynująca historia!
Miejsce 7.: Fiat 130 sedan
Największy i najbardziej luksusowy Fiat czasów już nie współczesnych. Koncepcja powiększenia 125 Special i wsadzenia doń V-szóstki zasługuje na jakąś specjalną nagrodę. Fiat 130 miał dużo mocy, żarł dużo paliwa, jednak prestiż był średni. Stąd i sprzedaż kulała. Przez 8 lat produkcji udało się zbudować całe 15 tys. sztuk sedanów. Fiat 130 był też jednym z pierwszych symptomów, że Europejczyków nie interesują duże wozy marek popularnych. Praktycznie żaden duży samochód produkcji włoskiej lub francuskiej od lat 70. nie odniósł sukcesu handlowego. Właściwie ostatnim dużym autem, które dobrze się sprzedawało mimo mało prestiżowej marki, był Citroen DS. Jednak 130 ma w sobie włoskie piękno, to samo, którego zabrakło Fiatowi 125p.
Przerywamy program, aby pokazać państwu to zdjęcie:
Miejsce 6.: Cadillac Allante
Nic nie poradzę, że mam słabość do Allante. W tym samochodzie wszystko jest szalone, choć wygląda dość normalnie. To taki cichy świr, nie spodziewasz się niczego, a on nagle zaczyna opowiadać, że nadwozia produkowano we Włoszech, a potem wysyłano samolotem do Stanów Zjednoczonych na montaż. Że ma V8, ale jest ono ułożone w poprzek i napędza przednie koła. Zaczyna pokazywać ci swoje przedziwne wnętrze z tysiącami przycisków i małych wyświetlaczy. Opowiada, że imię wybierano mu z 1700 propozycji wygenerowanych przez komputer. W połowie tej parady ciekawostek uznajesz, że jest niebezpiecznym szaleńcem i uciekasz w panice. Klienci mieli podobnie.
Miejsce 5.: Unimog
Tego Unimoga znalazłem na stoisku Giełdy Klasyków. Ma piękny kolor i fajną konfigurację. To bardzo wszechstronny samochód. Nie przeszkadza mi, że jest dość wolny, bo przynajmniej nie ma problemów z parkowaniem - możesz wjechać na cokolwiek. Dzięki żółtej barwie można od razu nakleić na niego godło Warszawy i napis "ZIELEŃ MIEJSKA" i latać nim w pomarańczowej kamizelce. Niestety nie wiem, czy była to wersja benzynowa czy diesel, ale byłem zaskoczony, jak małym w sumie autem jest wczesny Unimog. Marzę o filmie z Unimogiem!
Miejsce 4.: Volkswagen SP2
Gratuluję wystawy aut brazylijskich: Pumy, SP2 i VW Brasilii. SP2 to pojazd zupełnie niesamowity. Ma sylwetkę rasowego coupe, ale bez zamykanych lamp, które były wtedy modne. Ma bardzo długą maskę, ale silnik jest z tyłu. Garbusowa konstrukcja sprawia, że nie ma tu mowy o dobrych osiągach - wóz był wolny jak żółw. 100 km/h rozwijał w 16 sekund. Brazylijczycy polewali, że SP znaczy Sem Potencia, czyli bez mocy. Najlepsze jest jednak to, że spośród 11 tys. wyprodukowanych sztuk, jedną oficjalnie wyeksportowano do Europy w specyfikacji europejskiej. Zamówił ją klient z Portugalii.
Miejsce 3.: Bentley... no właśnie
Być może na takich samochodach znam się mniej niż powinienem, ale jeśli dobrze widzę, jest to Bentley Continental S1 z nadwoziem H.J. Mullinera. I to w europejskiej specyfikacji, kupiony przez jakiegoś Szwajcara z Bazylei. Tak to można. Wybaczam mu nawet te białe opony i wąziutkie drzwi, bo sam samochód po prostu tchnie angielską elegancją. Dla mnie jest ładniejszy niż Rolls-Royce.
Trudno było go sfotografować. Ależ piękny.
Miejsce 2.: Nash-Rambler z 1954 r.
Już sama firma Nash zasługuje na znaczne wyróżnienie, ponieważ produkowała samochody po pierwsze oryginalnie stylizowane (wymyślili zakrywanie przednich kół), po drugie nowoczesne (z zawieszeniem niezależnym na sprężynach śrubowych). Stosowali Hofmeister-knick zanim to było modne. Nash-Rambler z 1954 r. był amerykańskim kompaktowym sedanem z rzędową szóstką, którego nowoczesność i ciekawa konstrukcja przeszły niezauważone, gdyż w tym samym roku Chevrolet ogłosił "totalną wojnę cenową z Fordem" i sprawił, że producenci niezależni musieli walczyć o przetrwanie. Nash, Frazer, Rambler i Hudson utworzyły wówczas markę AMC, a już w 1955 r. porzucono koncepcję przykrytych przednich kół. Szkoda, to było bardzo futurystyczne.
Zanim pokażę miejsce 1., jeszcze ten uroczy obrazek:
I miejsce 1: Triumph 2000 Estate
Podobno powstały tylko 223 sztuki Triumpha 2000/2500 Estate czyli kombi, wszystkie ręcznie zbudowane przez angielską firmę Carbodies. Ładnie im to wyszło. Nadzwyczaj proporcjonalne kombi. Nie było może w idealnym stanie, ale wyglądało na bardzo oryginalnie zachowane. Uwielbiam dziwaczne i nietypowe kombi. Jakbym miał tyle forsy co Jay Leno, to chętnie bym postawił kolekcję niecodziennych kombi z Alfą Romeo Giulią, jakimiś przeróbkami Mercedesa W115, BMW Neue Klasse i tak dalej. Na honorowym miejscu stałby ten dziwaczny Triumph. Do dziś nie mogę uwierzyć, że klienci kupują sedany, a do kombi podchodzą jak pies do jeża. To zasługuje na jakieś szersze opracowanie psychologiczne.